Całe życie w kościele - Józef Wloka służy w świętej Annie od 1966 roku
Każdego dnia już przed szóstą jest w zakrystii. A wieczorem ciągle jeszcze można go tam spotkać. Gdy pewnego dnia rozchorował się i trafił na stół operacyjny, po przebudzeniu zapytał: Czy kościół jest zamknięty?
Józef Wloka od prawie 40 lat jest kościelnym w parafii św. Anny w Zabrzu. Jest jak prorokini Anna, która przez całe życie nie rozstawała się z świątynią, tyle że ona była wdową, a on ma rodzinę. – Gdy pobieraliśmy się, nie zastanawiałam się nad tym, ile wyrzeczeń związanych będzie z pracą męża. W końcu poznaliśmy się w kościele, który mi też jest drogi – mówi żona Lidia.
Dzień rodziny Wloków rozpoczyna się przed piątą, a w niedzielę godzinę wcześniej. Na obiad jest czas między mszami o godz. 11.15 i 13.00, a w święta, gdy jest najwięcej pracy – tylko o 10.00. - Inaczej się nie da, po oprócz służby w kościele mąż jedzie jeszcze z komunią do chorych, a chce jeszcze zdążyć zebrać kolektę – tłumaczy pani Lidia. – Kiedyś w ogóle zapomniał przyjść do domu.
Pani Lidia razem z córką Agnieszką pomagają więc jak potrafią. – Dla mnie nie jest to jednak takie łatwe. Jak Józek zaczął mi kiedyś tłumaczyć, co podczas procesji Bożego Ciała mam zrobić po kolei, to się pogubiłam, a ze stresu rozbolał mnie żołądek – śmieje się. – Jeszcze gorzej było, jak nie włączyłam na czas dzwonów na procesję rezurekcyjną. To była prawdziwa katastrofa! – wspomina.
Swoją służbę Józef Wloka rozpoczął w 1965 roku, zaraz po peregrynacji obrazu Matki Bożej Częstochowskiej. – Pamiętam ten dzień, jak dziś. W kościele było mnóstwo ludzi i nagle zgasły mi świece. Z powodu podmuchu albo czegoś innego - wspomina. - Bardzo się wtedy przejąłem, że na samym początku przydarzyła mi się taka wpadka.
Wzorem dla niego był Franciszek Piontek. - Dziś miałby 120 lat – błyskawicznie oblicza Józef Wloka. - Nie był on kościelnym na etacie, ale jego praca bardzo mi imponowała, bo z wielkim namaszczeniem podchodził do szat i sprzętów liturgicznych, podobało mi się, jak czyścił lichtarze. Wtedy jeszcze chodziłem do szkoły, ale w każdą niedzielę przychodziłem pomagać w kościele. Dostawałem często welon, żeby nałożyć księdzu na błogosławieństwo. Ponieważ byłem jeszcze mały, musiałem go celnie rzucić na ramiona księdza. Ale udawało się. Gdy stary kościelny z św. Anny wraz z rodziną wyemigrował do Niemiec Józef Wloka zajął jego miejsce. Miał 16 lat.
Klaudia Cwołek