Pasterze nie spali, ale „trzymali straż nocną nad swoją trzodą”.
Betlejem i Golgoty nie wolno od siebie oddzielać. Te słowa Karla Adama (1876–1966), żarliwego piewcy katolicyzmu, warto przypomnieć w święta Bożego Narodzenia. Powtarzali je w różnych wersjach wielcy teologowie i nauczyciele naszej epoki (Jan Paweł II, de Lubac, O’Collins, Skalicky i inni), a ta fundamentalna dla wiary chrześcijańskiej teza ma źródło w wierze wczesnego Kościoła, w pismach jego ojców. „Bóg podjął narodzenie z powodu śmierci” (Grzegorz z Nyssy), „Słowo przyjęło ciało, aby umrzeć” (Atanazy).
Dlaczego to aż tak ważne? „To właśnie śmierć dla naszego zbawienia nadaje wcieleniu ową ostateczną, straszliwą powagę” – wyjaśnia Karl Adam. A Hans Urs von Balthasar tak tłumaczy fatalny skutek oddzielania Bożego Narodzenia od Paschy Pana: „Izolowanie Wcielenia od Krzyża kreuje fałszywy mit, według którego chrześcijaństwo byłoby przede wszystkim »in-karnacjonizmem«, zakorzenieniem w (doczesny) świat, a nie obumarciem temu światu”.
W moim mieszkaniu na poczesnym miejscu wisi reprodukcja arcydzieła Bartolomé Estébana Murilla pt. „Dziecię Jezus odpoczywające na krzyżu” (oryginał: 1670 r.). Pisząc teraz te słowa, mam ów obraz przed oczyma. Oto rozświetlony półtoraroczny Jezus, na tle mrocznego krajobrazu, śpi na łóżeczku-krzyżu, od którego oddziela Go jedynie płótno w kolorze chabrów. Prawą rączkę wspiera na czaszce. Wypoczywa, rośnie, by umrzeć… W tle skalista góra (Golgota?) i ciemny ogród (Oliwny?).
Za około trzydzieści lat w tym ogrodzie ogarną Go ciemność i samotność, przeczucie bliskich tortur i pewnej śmierci. Będzie pocił się krwią, a Jego dusza dozna lęku (w ewangelicznej grece brzmi to tetaraktai – popaść w zamęt, doznać straszliwego wstrząsu bezdennej trwogi; por. J 12,27), skonfrontowana w tej granicznej chwili z całą siłą i skutecznością tego, co sprzeciwia się Bogu. Chrystus zobaczy tu z przeraźliwą jasnością bezbożność w całym jej lucyferycznym blasku: całą potęgą kłamstwa i pychy, całe wyrafinowanie i potworność zła, które zakłada maskę życia po to, by służyć śmierci – niszczeniu bytu oraz hańbieniu i unicestwianiu życia. Tym właśnie jest cywilizacja śmierci. Jezus widzi tu potworność i totalną destrukcję targnięcia się ludzkości na Syna Boga, widzi nieuchronność mocy śmierci.
I bezgranicznie cierpi z powodu ospałości uczniów, których nie przeraża ogrom bezbożności tej chwili i świata, których otępiałe dusze w ten właśnie sposób wspierają Złego we władaniu światem (walka z Kościołem? Jaka walka? Nikt nam przecież nie przeszkadzał w zjedzeniu kolacji. Nie jest tak źle, nie przesadzajmy. Więcej optymizmu!). Stąd też to zdanie, jedno z najbardziej przeszywających w całej Biblii: „Smutna jest moja dusza aż do śmierci” (Mk 14,34).
Dlatego postawa Kościoła wobec bezbożnych elementów współczesności nie może być najnowszą wersją ospałości uczniów z wielkoczwartkowej nocy. Strategie duszpasterskie polegające na dostosowaniu się do nowoczesności są krótkowzroczne i płytkie. „Ewangelia jest nacięciem [kultury, obyczaju, etosu, epoki, społeczeństwa, człowieka – przyp. J.Sz.] – oczyszczeniem, które prowadzi do dojrzewania i uzdrawiania” – wyjaśnia właściwą postawę Kościoła Benedykt XVI, odwołując się do sykomory, która przez nacięcie nabiera przydatności i smaku. To właśnie jesteśmy winni naszemu światu. Nikt chrześcijaństwa w tej funkcji nie wyręczy. I nikt też nie ma mocy zwolnienia go z tego zadania.
W rozmowie, którą przygotowujemy – ks. Marek Gancarczyk, ks. Tomasz Jaklewicz i ja – właśnie do druku, ks. Marek pyta: „Skąd się to wzięło? Czego nam brakuje albo co zrobić, żeby ten trend odwrócić; czy w ogóle ten trend jest do odwrócenia?”. Moja odpowiedź: „Jak to nazwać? Nie mam na to jednego słowa, chodzi mi o odwrotność odwagi, ale nie tylko. O to, żeby żyć bez tego cierpienia, żeby zejść z linii frontu. O niezgodę na ten rodzaj krzyża, o uniknięcie tej szarpaniny, żeby to puścić bokiem, żeby pomimo tego mieć coś z życia, trochę pożyć, żeby nie być cały czas nabitym na ten cierń. »Mistrzu, nie przyjdzie to nigdy na Ciebie…«. Brak wiary w sens krzyża, ostatecznie”. Przespać to, może to minie, nie czuwać z Nim.
Co zrobić? Nie spać. Zdjąć bielmo z oczu, zdać sobie sprawę z powagi i dramatyzmu sytuacji: chcą zabić Chrystusa i uśmiercić Jego Sprawę pod maską życia.
Dlaczego właściwie betlejemscy pasterze ujrzeli anioła i chwałę Pańską, a wkrótce znaleźli Niemowlę, Maryję i Józefa? Bo nie spali, ale „trzymali straż nocną nad swoją trzodą” (Łk 2,8).•
ks. Jerzy Szymik