Przedstawicieli pokolenia na styku podstawówki i gimnazjum niewiele dziś interesuje. Ich zainteresowania są uboższe niż ich rówieśników sprzed niewielu lat
Usłyszałem ostatnio z ust młodego człowieka (jeszcze trochę do matury, to młody) zdanie, które wraca jak refren: „Bo ci młodzi to teraz tacy inni”. Zupełnie niestylistycznie powtarzam słowa „młody, młodzi”. Ale rzecz w tym, że słowa te niejedno mają znaczenie. Niedawno powiedział mi mój prawie rówieśnik: „Ty się nie wymiguj, ty jesteś młody”. Zacząłem więc bacznie obserwować różnice pokoleniowe. Ot, wakacje.
Wędruję z moimi ministrantami po górach. Chwila odpoczynku, widokowe miejsce. Rozkładam mapę, orientuję wedle znajomych mi punktów. Zabieram się za objaśnianie, co widać, skąd idziemy, dokąd zmierzamy. Podniosłem głowę, obok mnie dwoje. Tylko dwoje. Kiedyś, powiedzmy pięć lat temu, był cały krąg ciekawych. Pytali, a wiedzieli, o co pytać, pokazywali, spierali się o szczegóły. To ich interesowało. Teraz rozejrzałem się wokoło – bractwo siedzi zajęte sobą, coś gadają, telefony w ruchu. „Psze księdza, dziemy już!” – właśnie taka intonacja, bez znaku zapytania. I z tą niedbałą wymową.
To tylko migawka, może nie najważniejsza. Przedstawicieli pokolenia na styku podstawówki i gimnazjum niewiele dziś interesuje. Źle to ująłem – ich zainteresowania są radykalnie inne i uboższe niż ich rówieśników sprzed niewielu lat. Widać to nie tylko w czasie wycieczek, ale i w szkole. Coraz mniejszy krąg tematów i spraw, do których można się odnieść w czasie lekcji. To wywołuje mechanizm zamykającego się błędnego koła – mniej wiedzą, więc mniej ich interesuje, omawiany temat staje się suchy i nudny, więc interesuje ich coraz mniej.
A moja szkoła ma wyniki testów dobrze powyżej średniej wojewódzkiej, więc nie tumany. Po prostu – inne pokolenie. Jako duszpasterz patrzę na to z niepokojem. Bo jeśli w umyśle człowieka kurczy się obraz świata, to przestaje on pytać o wiele spraw, przestaje je widzieć i dostrzegać. W najdalszej perspektywie słabnąć będzie pytanie ostateczne – o przyczynę wszystkiego, o Boga, nawet o samego siebie. Stąd krok do niewiary albo do zabobonu.
To tylko próba wskazania na objawy. Aby leczyć chorobę, trzeba rozeznać przyczyny. A to już zbyt poważne jak na krótki felieton. Przyczyn zaś jest wiele. Czasu, by zapobiec śmiertelnym skutkom tej choroby, niewiele. Nie przesadzam, nazywając chorobę śmiertelną? Nie. To bardzo poważna choroba ludzkiego wnętrza.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Tomasz Horak, proboszcz wiejskiej parafii Nowy Świetów