Coraz powszechniejsza staje się psychoza, że w Polsce żyć nie sposób. I że tak już zostanie. Czy nie jesteśmy temu wszystkiemu winni wszyscy po trosze?
Pokój temu domowi! Gospodarz manipuluje przy telefonie. „Zaraz, zaraz...” – mówi. Czekam. „O, już jest!”. Kładzie telefon obok krzyża. Widzę wyświetlacz, na nim nazwę połączenia: „Skarbek”. Reszty się domyśliłem. Rodzina w Irlandii – żona i czwórka dzieci. On „na chwilę” tutaj. Przyjmuje kolędę i chce, żeby byli wszyscy. Śpiewamy i modlimy się głośno, żeby nas było dobrze słychać aż za morzem.
Tam wszyscy modlą się z nami. Gospodarz ma łzy w oczach. Po modlitwie rozmawiam. Najpierw z najstarszą córką. Dominika już w college’u. Zadowolona, z nauką problemu nie ma, chodzą do szkoły w mundurkach, nawet buty muszą być do całości. Dużo polskich koleżanek i kolegów. Następna jest mała Laura. Pamiętam jej ładne oczęta i figlarną buzię przedszkolaka. Ale w Irlandii to już szkoła. „A ja potrafię się już po angielsku przeżegnać”. Wobec tego zacząłem: „In the name of the Father...”.
Przerwała mi. „Nie, to nie tak!”. Pewnym głosem mówi niby to samo, ale całkiem inaczej. No tak, to nie Chicago, lecz Irlandia. Wymowa inna. Lubisz chodzić do szkoły? Odpowiedzią było zdecydowane: „Tak! Tu jest tak fajnie”. Potem jeszcze młodszy Konrad. Czterolatek rozmawia ze mną jak ze starym znajomym. W końcu wyjechali jakieś pół roku temu, pamięta proboszcza. „To ja teraz dam mamę”. Jest mama... W słowach tęsknota, ale i radość. Zaczęli nowe życie. Już nie z ciężarem rozłąki, ale razem, całą rodziną. Dzieciaki zadowolone z życia w tym innym świecie nie mają czasu na tęsknotę.
Czy chcę tą relacją powiedzieć: No to wszyscy jedziemy! Bynajmniej. Cieszę się, że choć niektórym parafianom udało się jakoś odnaleźć w obcym świecie. A przecież nie wszystkim. Niechby sobie studenci pojechali na dwa, trzy miesiące dorobić. Niechby jedna czy druga młoda para pojechała w pracowitą podróż poślubną (choć najczęściej jest ona przedślubna). Niechby... Ale niechby warunki życia nie zmuszały do masowej emigracji. Wiem, że nie wszyscy jadą dla chleba, ale też nie sam chleb człowiekowi potrzebny. Wiem więcej – coraz powszechniejsza staje się psychoza, że takie właśnie jest życie, a w Polsce żyć nie sposób. I że tak już zostanie. Zmroziło mnie, gdy kiedyś na przerwie w szóstej klasie usłyszałem: „Jak tylko skończę to gimnazjum, to jadę do Anglii”. Czy nie jesteśmy temu wszystkiemu winni wszyscy po trosze?
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Tomasz Horak, proboszcz wiejskiej parafii Nowy Świętów