Prawo stanowione dla ludzi ma być dla nich mocnym oparciem, tak by mogli uważać prawo za swoje. Ale jak mogą uważać za swoje prawo, które im się wciąż zmienia?
Dziennik Ustaw RP za 2005 rok zajmuje na półce w biurze kanclerza kurii przestrzeń długości 90 cm, całość liczy 16 692 strony. Tyle nowego prawa wprowadzono w Polsce w ciągu jednego roku (nie wszystko, co w Dzienniku Ustaw, to ustawy, ale cokolwiek w nim zamieszczono, ma moc obowiązującą). A przecież wciąż słyszymy o projektach nowych ustaw, podaje się liczby, które praktycznie znaczą, że co dzień to więcej niż jedna ustawa ma wejść w życie. Przy tym wszystkim zapowiada się zdecydowane przyśpieszenie – jakaś taśmowa produkcja, głosowanie pod komendę, bo trudno przypuszczać, by wszyscy posłowie czytali to, co uchwalają.
Zdaję sobie sprawę, że minęły czasy dobrego, trwałego, pewnego prawa. Jeszcze w XIX w., kiedy ogłaszano wielkie europejskie kodyfikacje (w ślad za kodeksami Napoleona), przypuszczano, że zmiana prawa nastąpi raz na sto lat, i to bardziej ze względów językowych niż rzeczowych. Skoro ustawa jest rozumna, to po co ją zmieniać, uważano. Dziś wygląda to inaczej. Miejsce wielkich, pomnikowych kodyfikacji zajmuje prawo tworzone doraźnie, dla bieżących potrzeb, w wyniku krótkotrwałych uzgodnień politycznych, obliczone na natychmiastowy efekt, a nie na trwałą regulację.
Wszystko to prawda, podobnie jak prawdą jest, że transformacja ustrojowa polega na zmianie prawa. Ale wystarcza zajrzeć do Dziennika Ustaw albo posłuchać polityków, by zorientować się, że bieżące zmiany niewiele już mają wspólnego z transformacją ustrojową. Nie wspominając zgoła o urągających kulturze prawnej zmianach mających dać efekt jednorazowy, czy o zmianach reguł „w czasie gry”, (ani nie wypominając przerażającego w swej wymowie zdania: „mamy większość i możemy robić, co chcemy”), trzeba powiedzieć, że tak tworzone „prawo”, zachowując nazwę „prawo”, mija się z jednym z istotnych jego celów: ono nie daje pewności.
Nie chodzi tu o pewność samego tekstu (a i z tym jest źle), lecz o trwałość norm prawnych, stałość reguł gry – o prawo dające poczucie stabilności, ułatwiające jego nawykowe przestrzeganie: prawo, na którym można budować przyszłość swoją, rodziny... Prawo stanowione dla ludzi ma być dla nich mocnym oparciem, tak by mogli uważać prawo za swoje. Ale jak mogą uważać za swoje prawo, które im się wciąż zmienia? Niestety, czasem wygląda na to, że ustawy uchwala się z myślą o rządzących – dla ułatwienia rządów, a nie życia „rządzonych”.
Prawo tworzone przez ludzi nie jest niezmienne, ale prawo nie cierpi zmian rewolucyjnych, bo rewolta oznacza, że albo to poprzednie było złe, albo to nowe jest złe – jedno z nich niesłusznie zwało się prawem. A złe prawo jest prawem tylko z nazwy. Zaś doświadczenie rewolucji poucza, że ich wynikiem było przeważnie zastępowanie niedobrego prawa gorszym.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Remigiusz Sobański, profesor prawa kanonicznego