Coraz bardziej przyjmuje się kurs na generalne założenie winy, a tym, co uważają się za niewinnych, każe się to udowodnić. Wygląda na to, że żadne doświadczenie nie jest w stanie zmienić takiego sposobu myślenia
Nawałnica zarzutów i oskarżeń przetoczyła się nad sędzią (głównie dotyczyło to przewodniczącego, ale skład był trzyosobowy) podejmującym najgłośniejszą w ostatnich tygodniach decyzję. (Czytelnicy na pewno wiedzą, o jaką sprawę chodzi). Najważniejszy lider partyjny mówił, że takie orzeczenie „to poważny kryzys sądownictwa”. Padały takie określenia jak draństwo, spisek i działanie tajemnych sił, a osoba bezpośrednio zainteresowana była „zrozpaczona i wstrząśnięta”. Jeden z dziennikarzy napisał, że wraz z decyzją sądu „absurd osiągnął szczyt”.
Zgadzam się z nim. Problem w tym, że sąd zadecydował jak najbardziej zgodnie z obowiązującą ustawą. Przyznają to wszyscy, którzy ją znają. „Sąd nie miał innego wyjścia”, powiedział rzecznik, który przez kilka lat uczestniczył aktywnie w takich procesach. Gdy osoba ponosząca skutki decyzji sądu skarżyła się, że miała w tym przypadku mniej praw niż pedofil czy morderca, to trudno nie przyznać jej racji. Tyle że sytuacja ta wynika właśnie z ustawy. To nie sędzia pozbawił ją elementarnych praw, lecz takie są przepisy ustawy. Dlaczego więc tyle ataków na sędziego? Otóż mają mu za złe ci, którzy ongiś tę ustawę (i inne, podobne) forsowali. Z odpowiednią otoczką pomówień i insynuacji: kto odważył się ją wówczas krytykować, tego okrzyczano, że ma powody, by się bać. Ustawa była nietykalna dopóty, dopóki stosowano ją wobec „tamtych”. Teraz wolno już mówić, że to „ustawodawstwo jest chore”.
Będzie zresztą zmieniane, i to w przyśpieszonym tempie. Niestety, trudno nie zgodzić się z przewidywaniami, że zmiany będą na gorsze. Nie tylko dlatego, że inspirują je autorzy poprzedniej ustawy. Przede wszystkim dlatego, że coraz bardziej (nie tylko w tej jednej sprawie) przyjmuje się kurs na generalne założenie winy, a tym, co uważają się za niewinnych, każe się to udowodnić. Wygląda na to, że żadne doświadczenie (jakich nie brakowało nam w ostatnim kwartale) nie jest w stanie zmienić takiego sposobu myślenia. A myślenie to, wyrosłe na glebie podejrzliwości oraz podziału świata na naszych, dobrych, i innych, złych, każe tworzyć prawo przeciw wrogom, co „sobie zasłużyli”: prawo mające wywołać lęk, pomóc powetować sobie rzeczywiste czy domniemane krzywdy, być narzędziem realizacji różnych idei i pomysłów.
Właśnie: prawo motywowane ideologią, tak wzniosłą, że krytykujący je musi podpaść i narazić się na niesławę. A że skutki mogą się okazać fatalne? Cóż, wtedy obwini się sędziego lub znajdzie innych winowajców. Albo też powie: trudno, gdzie drwa rąbią... A ja pamiętam pierwsze przysłowie łacińskie, jakiego uczono nas w szkole (podaję w wersji polskiej): Cokolwiek czynisz, czyń roztropnie i patrz na koniec. Szkoda, że tak niewielu uczy się łaciny!
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Remigiusz Sobański, profesor prawa kanonicznego