W demokracji nie ma obowiązku chwalenia władzy. W demokratycznym państwie nie może też istnieć zakaz krytyki
Zacznę dziś od anegdoty. Szpicle donieśli, a urzędnicy sporządzili i położyli carowi na biurku notatkę o kmiotku, który powiedział „mam cara w...” (tu słowo oznaczające część ciała, uchodzące za nieprzyzwoite). Przyboczni czekali, co car każe zrobić z kmieciem, a car napisał na tej samej kartce: „ja go toże”. Nie wiem, czy tak było naprawdę, bo carowie (inni monarchowie zresztą też) bywali okrutni, ale bywali też wyrozumiali, czujący się panami poddanych, lecz także ich opiekunami i protektorami.
A zresztą, okrucieństwo nie zawsze musiało iść w parze z małostkowością, przeciwnie, właśnie poczucie siły pozwalało im okazywać daleko idącą tolerancję. Opinia poddanych była dla nich ważna, zwłaszcza że stosunki władcy i poddanych miały charakter personalny, czyli taki, w którym czasownik „kochać” ma swe znaczenie. A jednak – wydaje się – że władcy monarchowie nie przywiązywali takiej wagi do opinii poddanych jak współczesne podmioty władzy, mimo że dziś relacje rządzących i rządzonych opierają się wyłącznie na prawie, a nie na sympatii, przywiązaniu czy zgoła „kochaniu”. W czasach nowożytnych kochania przez obywateli domagali się jedynie dyktatorzy – jak to zresztą widzimy tuż za naszą wschodnią granicą, a w skali groteskowej w północnej części pewnego półwyspu na Dalekim Wschodzie.
Mówi się tam wciąż o „kochanym wodzu”, podczas gdy w państwach demokratycznych wybrani do rządzenia podejmują się funkcji prawem określonych i podlegają ocenie tak samo jak piekarz dostarczający co rano chrupkich bułek, medyk leczący pacjenta czy felietoniści GN. Rozgłos tej oceny pokrywa się z zasięgiem oddziaływania. Sława lub niesława piekarza może nie sięgać poza osiedle, lekarz cieszy się reputacją wśród swoich pacjentów i ich znajomych, natomiast politycy złaknieni wystąpień publicznych przekazywanych przez środki przekazu wystawiają się na ogląd i osąd szeroki. Doceniając pedagogiczne znaczenie pochwał (w wychowaniu dzieci czy dla mobilizacji do dobrej pracy) przypomnijmy, że w demokracji nie ma obowiązku chwalenia władzy (ani nikogo, chwalić należy jedynie Pana Boga, gdyż Jego dobrodziejstwa są bez miary). W demokratycznym państwie nie może istnieć zakaz krytyki, nie ma instancji wyjętej spod krytyki. Taki zakaz kłóciłby się z założeniami demokratycznego państwa.
Na krytykę można (i trzeba) replikować, a nie reagować sankcjami czy odkuwać się w inny sposób. Zupełnie nieważne jest to, że ktoś „poczuje się obrażony”. Takie „poczucia” nie mogą być wykorzystane dla ograniczenia wolności słowa czy czegokolwiek innego. Dochodzić można rzeczywistej obrazy – dokonanej kłamstwem, insynuacją, włażeniem w sferę czysto prywatną, gdy ugodzona zostaje godność osoby ludzkiej. Z tym że na tę godność winniśmy wszyscy pracować. Ale przecież nie przez przyodziewanie się w płaszcz nietykalności ani przez kreowanie się na idola. Ani przez odsądzanie inaczej sądzących od czci i wiary.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Remigiusz Sobański, profesor prawa kanonicznego