Nawet dramat emigracyjnego życia wydaje się mniejszy od nienormalności ojczystego kraju
Odwiedzałem parafian po kolędzie. Tematy w zasadzie były dwa. Pierwszy - to bezduszność i nieuczciwość pracodawców. Drugi - emigracja. Od pierwszego dnia notowałem pracujących za granicą. Jedni miesiącami, inni latami. Pomijałem studentów dorabiających w czasie wakacji. Ale właśnie studenci pozwolili mi dostrzec pewien problem. „Wie ksiądz, czuliśmy się w Londynie, jak na bezludnej wyspie - mówili. - Może dziś jest inaczej. Kilka lat temu większość Polaków to byli młodzi ludzie bez żadnego przygotowania, nieraz nawet bez zawodówki.
Czuliśmy się wyizolowani. Bezludna wyspa”. Tak, dziś jest inaczej. Tragiczniej. Wykształceni wielkim nakładem środków społecznych i własnych sił jadą w świat. Myją gary w Dublinie i Glasgow, a jak im się uda - to leją Anglikom piwo w pubach. Specjalistki od zarządzania zasobami ludzkimi szorują podłogi w tychże pubach. Tylko nieliczni szczęściarze z akademickimi dyplomami łapią pracę adekwatną do swych kwalifikacji. Mam takiego jednego inżyniera w Anglii. Jeden na 93 emigrantów z mojej parafii! Tyle się doliczyłem na kolędzie. Tych 93 to 16 proc. parafian w tzw. wieku produkcyjnym. Dużo. Tyle, ile wynosi oficjalna stopa bezrobocia. A to znaczy, że tak naprawdę jest ona dwukrotnie wyższa.
W czasie niedzielnej liturgii, przed rozesłaniem, kieruję do uczestników kilka słów. Od jakiegoś czasu prawie zawsze mówię: Prosimy o błogosławieństwo dla naszych bliskich pracujących w odległych krajach. Nie zdawałem sobie sprawy, jak czułej struny w sercach parafian dotykam. W wielu domach dziękowano mi za te właśnie słowa. Niektórzy mają ze sobą książkowy zbiór moich homilii. Nieliczni, którzy mają na emigracji dostęp do Internetu, czytają kazania z naszego parafialnego kościoła (przygotowuję je regularnie), czasem przysyłają elektroniczne listy. Ale ich samych nie ma.
Znacznej części już nie będzie w Polsce - po kilku latach nie mają do czego wracać. Nawet dramat emigracyjnego życia wydaje się mniejszy od nienormalności ojczystego kraju. Ubywa nas w Polsce. Nie dziwię się, zwłaszcza młodym. Człowiek raz w życiu startuje w samodzielność. Nie można z tym startem czekać. Drugi raz dwudziestki nie będzie. Bezludną wyspą - czyżby miała zostać Polska? A Marlenka i Damian, gdy mama wyjeżdża na kolejne trzy miesiące, znikają z domu. Nie znoszą pożegnań.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Tomasz Horak, proboszcz wiejskiej parafii Nowy Świętów