Jestem podejrzliwy wobec nagłych przypływówpobożności i oznak religijności, zwłaszcza gdy okoliczności mogą wskazywaćna zgoła nie duchowe tło całej sprawy
Miała być spowiedź, ale przy konfesjonale nie było nikogo. W ławce, gdzieś pośrodku kościoła, siedział chłopak. Dziewięciolatek. Podszedłem do niego. Do spowiedzi? – zapytałem. Rozpłakał się. „Nie... Tak... Nie, nie!”. Przysiadłem obok. „Bo wie ksiądz, ja wzywałem imienia Pana Boga nadaremno!”. Ale to pewnie nie był grzech ciężki – pocieszyłem go na wyrost. „To w ogóle nie był grzech.
Mama jest w szpitalu i ja wzywałem imienia Pana Boga mego, żeby mama wyzdrowiała i wróciła do domu. I nie wróciła. To ja wzywałem nadaremno, co, nie?”. Próbowałem wytłumaczyć to, czego nie zrozumiał na katechezie przed pierwszą spowiedzią. Roztrzęsiony nie był w stanie pojąć niczego. A mnie nasunęło się o wiele szersze skojarzenie. Otóż patrzę na polskie życie publiczne – i cóż widzę? Od ładnych kilkunastu lat obserwuję, jak niejeden polityk w gorących (najczęściej dla siebie, niekoniecznie dla Ojczyzny) momentach zjawia się to w Częstochowie, to w Rzymie, to w Łagiewnikach. Jeśli bywał tam wcześniej, jeśli jego zamiłowanie do pielgrzymek nie zrodziło się nagle – wszystko rozumiem. Często jednak nie potrafię pojąć tych budujących, acz niespodziewanych przemian. I wtedy rodzi się we mnie brzydka myśl, że oto mam do czynienia z braniem imienia Pana Boga nadaremno.
Od dziecka jestem obyty z ludźmi, którzy Panu Bogu się nie naprzykrzają. Szanuję ich oraz ich przekonania. Z niejednym się przyjaźnię. Jako chrześcijanin i duszpasterz cieszę się z każdego nawrócenia. Ale jestem podejrzliwy wobec nagłych przypływów pobożności i oznak religijności, zwłaszcza gdy okoliczności mogą wskazywać na zgoła nie duchowe tło całej sprawy. Jeśli zaś rzecz dokonuje się jawnie, na oczach ludzi, manifestacyjnie – wtedy miewam wątpliwości, czy aby drugie przykazanie nie doznało uszczerbku. Rozbrajająco szczerze postawił sprawę pewien kupiec. „Mógłby ksiądz przyjść i poświęcić sklep? Powiesimy ładny krzyż.
Klienci na to teraz patrzą”. Wykręciłem się, że to nie moja parafia, wypada poprosić proboszcza. Politycy na prowincję nie zaglądają. Może to i dobrze, bo nie muszę się głowić, jakby z taktem, ale stanowczo nie dopuścić do brania imienia Pana Boga nadaremno. A co z owym chłopaczkiem? Kilka dni później powiedział mi na szkolnej przerwie: „Wie ksiądz, to nie było nadaremno. Mama już jest w domu!”
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Tomasz Horak, proboszcz wiejskiej parafii Nowy Świętów