Trzeba rozstać się ze swoimi, a wśród parafian poczuć się jak w rodzinie. Groby ich bliskich muszą być księdzu tak drogie – jak groby matki i ojca
Już się przyzwyczaiłem. Dzień Zaduszny, a dokładniej mówiąc wieczór pierwszego listopada, jest mocno zapisany w tradycji każdej rodziny. Mojej także. Powojenne losy rozrzuciły nas po Polsce. Grób babci był w Zaduszki miejscem spotkania żyjących. Pierwsze rozterki przeżyłem jako ministrant – chciałem służyć i równocześnie być przy grobie z bliskimi. W efekcie biegałem pomiędzy kościołem a jednym cmentarzem i drugim.
Dziś nie mam problemu. Idę z parafianami na nasz cmentarz. Kiedyś byłem świadkiem, jak dzień przed Wszystkimi Świętymi wikary przyszedł do proboszcza z prośbą, żeby nazajutrz mógł po południu pojechać na „swoje groby”. Ten popatrzył na niego nierozumiejącym wzrokiem. „Księże, a procesja, a wypominki, a Msza na cmentarzu? Jak to sobie ksiądz wyobraża?”. Widziałem, że było mu to nie w smak. Przy jakiejś okazji znowu tam byłem, zapytałem proboszcza o te Zaduszki. Otóż późnym wieczorem wikary gdzieś zniknął. Pomyślałem, że pojechał – mówi proboszcz. Wrócił po dobrej godzinie. W sutannie, rozchmurzony. „Wie ksiądz, ludzie jakoś tak ciepło na mnie patrzyli. Bo byłem na cmentarzu”.
Cóż, każdy z nas musiał kiedyś przełamać trudny do pokonania próg księżowskiego Dnia Zadusznego. Trzeba rozstać się ze swoimi, a wśród parafian poczuć się jak w rodzinie. Groby ich bliskich muszą być księdzu tak drogie jak groby matki i ojca. Nie, to nie jest ani zimne, ani bezduszne. Trzeba po prostu poszerzyć serce – i to bardzo. A koniec końców modlitwa jest mostem ponad czasem i ponad przestrzenią.
Ja byłem na „swoim” cmentarzu jakiś tydzień temu. Zapłaciłem za opiekę nad grobami, kupiłem kwiaty – ktoś je postawi i znicz zapali. Przeszedłem cały cmentarz. Niektóre groby pamiętam z ministranckich czasów; bywają takie pogrzeby, które zapisują się w pamięci na zawsze. Czasem straszne – jak Halinki i jej mamy okrutnie zamordowanych. Czasem zabawne – ot, jak ten, w którego czasie do grobu wpadł grabarz, a tu nie wolno się śmiać! Ilu moich kolegów i koleżanek, także młodszych, już tylko tu spotykam. Dłużej zatrzymałem się przy grobie Weroniki. Podkochiwałem się kiedyś w niej, jeszcze w podstawówce. Umarła, gdy byłem w seminarium. Nawet nie wiedziałem. Odkryłem jej grób dużo później. Na grób Asi też by trzeba. Wieczny odpoczynek racz jej, racz im dać, Panie...
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Tomasz Horak, proboszcz wiejskiej parafii Nowy Świętów