Polityka to zajęcie naszym kosztem, a państwo wykonuje swe zadanie, ingerując w nasze życie
Nie ma nic bardziej marnowanego niż czas. Szczególnie marnuje się go w trakcie kampanii wyborczych. Nastręcza się wtedy okazja, by podyskutować o państwie i jego zadaniach, wyrobić sobie pogląd, co i jak da się zrobić konkretnie i realnie, by było lepiej (i komu powierzyć odpowiedzialność za wykonanie tego zadania). Mieliśmy w Polsce taką okazję jak rzadko – i znów zaprzepaściliśmy ją.
Zamiast debaty wolimy festyny i festiwale z wypróbowaną metodą zatrajkotania i zagłuszania, a ostatnio także „zatopienia”. Wybieramy rządzących Rzeczypospolitą, ale stronimy od postawienia pytania, czego spodziewamy się po państwie. Myślę, że generalnie społeczeństwo nie jest tak naiwne, by pragnąć spełnienia obietnic. Ale czego oczekujemy tak naprawdę, co należy do państwa, co ono może i powinno zrobić? Pytanie to nie jest wcale nowe, a odpowiedź ani prosta, ani łatwa. W chrześcijańskim państwie średniowiecznym wolno było liczyć na to, że władza tak zorganizuje życie społeczne i pokieruje nim, że człowiek nienaruszający ładu prawnego może wieść tu na ziemi życie godne i szczęśliwe oraz dojść do zbawienia wiecznego.
W czasach nowożytnych cele państwa ustawiono w horyzoncie doczesnym. W podręcznikach politycznych czasów monarchicznych cel władzy sprowadza się do zapewnienia poddanym pomyślności. Nie wszyscy władcy tym się przejmowali, stąd rewolucje. Chłopom francuskim wydawało się, że wraz z nową formą władzy nastaną dla nich czasy szczęśliwości, a rewolucja bolszewicka zapowiadała wręcz zaprowadzenie przez władzę ludową raju na ziemi. Nie czarujmy się, wielu uwierzyło w to. A i teraz, po otrzeźwieniu, chętnie dajemy posłuch obietnicom, co też spragniony władzy polityk zrobi dla nas, gdy tylko zdobędzie władzę. Zrobi on, czyli państwo: będzie leczyć, uczyć, zapewni pracę wraz z godziwym wynagrodzeniem i dach nad głową. Wiemy, że są to czcze obietnice, ale zarazem traktujemy je jako oczywistości. Ładnie się tego słucha, ale listę życzeń i obietnic można wydłużyć. Na przykład wozić za darmo, ustalić ceny usług, podręczników, zaś mieszkanie nie tylko dać, ale umeblować, posprzątać... Brzmi to jak żart, ale sprawa jest poważna.
Chociażby doświadczenie ze służbą zdrowia winno nam uświadomić konieczność zadecydowania, jak daleko ma sięgać aktywność państwa: „zapewnić (tylko) podstawową opiekę medyczną” (tzn. co?), czy też finansować skomplikowane zabiegi medyczne (łącznie np. z operacją plastyczną)? Nie chodzi o to, byśmy debatowali o szczegółach (boć się na tym nie znamy), ale o generalną wizję państwa. Na przykład, czy rzeczywiście chcemy, by władza „dzieliła”, jak to zapowiedziano („sprawiedliwie”, rzecz jasna!)? Trzeba, byśmy mieli świadomość, że państwo wykonuje swe zadanie, ingerując w nasze życie. Ilekroć słyszę, że polityk coś tam zapewnia, wiem, że to będzie nas kosztowało. Bo polityka to zajęcie naszym kosztem.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Remigiusz Sobański, profesor prawa kanonicznego