W szkole też wiara jest podstawą katechezy, ale jakoś inaczej – tu wiarę trzeba budować
Proboszczowałem kiedyś w dwóch kościołach. Religia była przy parafii. Na filii mieliśmy salkę przerobioną z zakrystii (łza się w oku kręci...). Pisałem już o mej obecności w szkole. Teraz wspominam tamtą epokę. Na religię przychodził, kto chciał. W tych moich dwóch podmiejskich wioskach chcieli wszyscy. Każde przyjście było dobrowolną, co tydzień odnawianą decyzją. Kościół był blisko, bo za kotarą. Katecheza była więc otulona jakąś szczególną aurą. W szkole też wiara jest podstawą katechezy, ale jakoś inaczej – tu wiarę trzeba budować.
W przykościelnej salce wiarę zastawało się jako część środowiska. Lubiłem te lekcje religii w filialnym kościele. Dzieci i młodzież były spragnione obecności księdza. Można było pogadać o wszystkim. W czasie przerw przy ładnej pogodzie siedzieliśmy na trawniku pod murem kościoła albo na kamiennym ogrodzeniu. Nad głowami nieodmiennie górowała kościelna wieża, która była świadkiem tych wszystkich pogaduszek, dysput, poważnych sporów i jeszcze poważniejszych wygłupów. Więcej niż świadkiem – wieża była ważnym znakiem, wskazywała niebo. Oczy, a za nimi cała głowa, mimo woli podnosiły się ku górze. Nawet gdy było już ciemno, jej czarny zarys na tle granatowego nieba wywoływał ten sam skutek. Młodsze dzieci już poszły, zostawała młodzież. Głosy cichły, problemy stawały się głębsze, wszyscy patrzyli na szczyt wieży. Bóg był blisko.
Wracałem po takiej długiej rozmowie. Miałem wtedy komarka. Taki czerwony motorower. W deszcz i słońce, latem i zimą mi służył. Byłem już nieco zmęczony, całe popołudnie i wieczór wśród uczniów. Wracałem głodny, ale szczęśliwy. Za zakrętem wybiegł z boku zając. Też pewnie zmęczony. Uderzył sobą w przednie koło mojego wspaniałego pojazdu. Kilkanaście metrów przejechałem slalomem, usiłując odzyskać równowagę, aż wreszcie rozłożyłem się na ziemi. Zawartość torby się rozsypała, z latarki wypadła bateryjka. Usiłowałem pozbierać się po ciemku, a silnik komarka wciąż terkotał. Nazajutrz czułem wszystkie kości. Upolował mnie zając. Ale wcześniej upolował mnie Pan Bóg. Jestem księdzem, jestem katechetą, jestem jak ta wieża, która o czymś przypomina. Czasem nie mogę się pozbierać. Jak każdy człowiek. Zaskakuje mnie to, że nawet wtedy nie przestaję wskazywać na niebo. Ja, zwykły ksiądz. I tylu innych.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Tomasz Horak, proboszcz wiejskiej parafii Nowy Świętów