Trudno spodziewać się tworzenia dobrego prawa przez ludzi mających je w pogardzie
Europa to ta część świata, gdzie zawdy ceniono prawo. Nie zawsze było ono dobre, próbowano nim manipulować, deprawowano je, czyniąc zeń przede wszystkim narzędzie sprawowania władzy, nieraz kamuflowano nim niegodziwości, ale zwykle usiłowano zachować przynajmniej pozory respektu wobec prawa. Nawet surowa krytyka prawa była motywowana zatroskaniem o nie, a nie jego lekceważeniem. Prawo stanowiło doniosły składnik kultury chrześcijańskiej, poważanie prawa to jedna z charakterystycznych cech Europejczyka.
Nie wiem, jak to się przedstawia w innych krajach, ale w Polsce nie jest z tym najlepiej. Można – okazuje się – demonstrować pogardę wobec prawa, lekceważyć je oraz obrażać instytucje je wymierzające – i nie tracić popularności w społeczeństwie. Wcale nie chodzi tu o tzw. sprzeciw sumienia (możliwość jego zgłoszenia należy do europejskiej kultury prawnej), lecz o nonszalancję i stawianie się ponad prawem. Mieliśmy przecież niedawno rząd, który chełpił się tym, że „my wszystko możemy”.
Samowola stała się zasadą, poczucia bezkarności wcale nie ukrywano. Dużo się wykrzykuje teraz o naprawie czy odnowie, ale wiarygodność i szczerość intencji naprawiaczy wydaje się nikła. Bo oto odbywa się zebranie wyborcze partii zapowiadającej marsz po władzę, a w pierwszym rzędzie widzimy twarze osób znanych z sądowej ławy oskarżonych czy zgoła z wyrokami skazującymi w kieszeni (lub w torebce), bezwstydnie bagatelizujących swoje przestępstwa. Bo oto członkowie komisji wyznaczonej przez sejm do zbadania konkretnej sprawy nie kryją, że dla nich ważny jest ich osobisty zamysł, zaś normy jakiekolwiek mają w głębokiej wzgardzie. Bo oto w innej komisji zasiada człowiek współodpowiedzialny za szkody wyrządzone państwu i społeczeństwu (np. za uzależnienie Polski od jednego dostawcy gazu). Bo oto lider partii zapowiadającej rządy prawa potępia w czambuł niekorzystny dla siebie wyrok i poniewiera sąd, który go wydał...
Uczepiłem się polityków. Nie bym zaprzeczał im prawa do krytyki sądów, do marzeń o dorwaniu się do rządów czy do najrozmaitszych poglądów na państwo, ustrój i prawo. Daleki też jestem od mniemania, jakoby całe zło skupiło się w politykach. Rzecz w tym, że oni prezentują to, co w narodzie „piszczy” (gdyby ich postawa nie odzwierciedlała zapatrywań przynajmniej części społeczeństwa, nie zyskiwaliby poparcia). Jeśli więc opisane wyżej przykładowo postawy oddają nastawienie „ogółu”, to marne są szanse na poprawę naszego prawa. Bo trudno spodziewać się tworzenia dobrego prawa przez ludzi mających je w pogardzie, a odwołujących się doń jedynie wówczas, gdy uznają je za przydatne dla własnych interesów, czy też za znakomitą zasłonę dymną. Trudno oprzeć się wrażeniu, że wielu propaguje bezprawie jako drogę do naprawy Rzeczypospolitej. Czyżby miała stać nierządem?
W felietonie sprzed tygodnia zabrakło zdania: „Okazała się nader przydatna zwłaszcza wtedy, gdy po wstrząsach i zawirowaniach trzeba było stawiać świat na nogi. Recepta jest prosta: posługiwać się rozumem, szanować każdy byt, cenić dobro...”. Za błąd przepraszamy Autora i Czytelników.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Remigiusz Sobański, profesor prawa kanonicznego