W kościele zawsze coś się dzieje. Nawet jeśli nikogo z ludzi akurat tam nie ma
Stare proboszczowskie powiedzonko mówi, że po Bożym Ciele nic po księdzu w kościele. I coś w tym jest. Parafianie, nawet ci najpobożniejsi, odczuwają niejaki przesyt pobożności. Proboszcz, zwłaszcza wiejski, także. Dlaczego wiejski? Bo jest jeden w parafii i wciąż wszystkiemu przewodniczy. Nie, nie trzeba się krzywić na takie stwierdzenia. Przecież człowiek nie klamka.
A znacie chyba to kolejne powiedzonko? „Pobożny, jak klamka od zakrystii”. Faktycznie, ta to zawsze jest w kościele, wciąż gotowa rozpocząć kolejne nabożeństwo. Gdyby jej nie było, Msza by się nie zaczęła. Pobożność człowieka to jednak coś zgoła innego. Źle, jeśli staje się klamkowata, choćby klamka była kuta ze srebra. I tak zrodziło się pytanie, gdzie kończy się pobożność, a gdzie zaczyna dewocja. Teoretyczna odpowiedź wydaje się prosta: dewocja zaczyna się tam, gdzie pobożność służy zaspokajaniu własnej próżności – to konieczny wniosek z Jezusowego Kazania na Górze. Ale nie ośmieliłbym się nikomu powiedzieć: ty dewotko! Ciekawe zresztą, dlaczego ten epitet częściej stosujemy do pobożnych niewiast, nie zaś do zdewociałych mężczyzn?
Czy zatem nic po mnie w kościele? Bynajmniej. W moim kościele, ogrzewanym ekologicznie przez otwarte okna, zimą trudniej się modlić. Latem łatwiej. Mogę zatem więcej czasu tam spędzać, gdy „nic się nie dzieje”. A cudzysłów to dlatego, że w kościele zawsze coś się dzieje. Nawet jeśli nikogo z ludzi akurat tam nie ma. Jest przecież święta obecność Jezusa w Eucharystii. A to jest niezwykłe ognisko niewidzialnej aktywności Boga, aniołów, także ducha ludzi, którzy za Jezusem tęsknią i o Nim w ciągu dnia i nocy myślą. Jakoś tak bardzo potrzeba tej przestrzeni „pustego” kościoła, gdy skończyły się uroczystości, procesje, kadzidła, dzwony...
Żyję świętami i liturgią, i zawsze musi być bardzo uroczyście. Ale ludzki duch bywa tym zmęczony. Kiedyś, jeszcze jako ministrant, po Wielkim Tygodniu, w świąteczny poniedziałek, poszedłem przez las do innego kościoła na Mszę. Nie potrafiłem się zmusić do kolejnej uroczystości. Do dziś to pamiętam i nie dziwię się ministrantom, nawet tym najgorliwszym, gdy czasem znikają gdzieś tam w kącie kościoła. Ważna jest pobożność, ale człowiek nie klamka od zakrystii. A w kościele zawsze coś się dzieje, nawet gdy wydaje się pusty.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Tomasz Horak, proboszcz wiejskiej parafii Nowy Świętów