Raz po raz któryś z tropicieli prawdy okazuje się kłamcąi to przeważnie dość bezczelnym
W obiegu politycznym (boć przecież trudno mówić tu o dyskusjach politycznych) odżyło ostatnio słowo „prawda”. Znacznie częściej niż uczeni używają tego słowa politycy: chcą prawdę poznać, zgłębić, wydobyć, do prawdy dotrzeć, prawdę zdemaskować. Z początku słucha się tego nawet ze wzruszeniem, niektórzy bowiem uderzają przy tym w tak wzniosłe tony, że można by przypuszczać, że dzięki nim zostanie przywrócony patos prawdy, dość jakby wyblakły w naukach, a my zyskamy orientację w świecie. Rychło jednak zaczynają nasuwać się wątpliwości.
Najpierw z przyczyn nader prozaicznych: raz po raz któryś z tropicieli prawdy okazuje się kłamcą i to przeważnie dość bezczelnym. Do tego stopnia, że zdemaskowany i przyparty do ściany gotów jest przyznać, że popełnił błąd – nie zło, nie grzech, ale błąd! Nasuwa się wtedy pytanie: jak on to godzi, działa świadomie czy też jest przeszyty obłudą? Podejrzenia o obłudę rosną, gdy okazuje się, że owa dociekana prawda to zazwyczaj prawda o kimś drugim (przy starannie ukrywanej prawdzie o sobie) i – co gorsza – ma to być prawda zła: celem poszukiwania prawdy jest wykazanie, że nielubiany bliźni to drań, niegodziwiec, podejrzany typ o obciążonej hipotece.
Radość z powodu powrotu do obiegu słowa „prawda” zostaje przeto zmącona. Wolałbym, by słowo to chociażby hasłowo częściej rozbrzmiewało na uniwersytetach niż wśród polityków. A bardziej jeszcze, by każdy z nas posługiwał się nim na własny, codzienny użytek i próbował „żyć w prawdzie”. By prawdy nie tylko wykazywano, lecz ją po prostu stosowano (względnie wykazywano własnym życiem).
Przyznaję, nie ma co łudzić się, by powróciły owe dawne czasy, kiedy to szukano prawdy „ze względu na prawdę”, nie zaś ze względu na jakiś własny interes. Motywacją była wtedy sama chęć poznania oraz chęć wykorzystania poznanej prawdy dla czynienia dobra. Takie podejście uchodziłoby dziś za naiwne – i rzeczywiście trzeba je uznać za nierealistyczne, poszukiwaniom prawdy zawsze towarzyszy jakaś intencja i zamiary, poszukiwaczom zawsze „o coś chodzi”.
Trudno, trzeba się z tym pogodzić, takie są realia. Jednak nasuwa się pytanie, czy to, o co chodzi, jest godziwe, uczciwe, rzetelne? Czy dążenie do prawdy nie jest dymną zasłoną faktycznych lub zamierzonych niegodziwości? Jakże często zdarza się tropicielom prawdy, że oni już ją ogłaszają, zanim zaczęli jej szukać! Na ogół zresztą bywa tak, że owi polityczni poszukiwacze prawdy (o innych) prezentują się jako posiadacze prawdy, poczuwający się do prawa osądzania bliźnich i wystawiania cenzurek. Dlatego nabieram dystansu, gdy z ust polityków słyszę słowo „prawda”. Choćby dlatego, że dla niektórych kłamstwo to tylko błąd.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Remigiusz Sobański, profesor prawa kanonicznego