Słysząc przypowieść o synu marnotrawnym, w swojej pysze w pierwszym odruchu buntuję się, rodzi się we mnie gniew. Ten człowiek, który zdradził, roztrwonił wszystko, co ojcowskie, jest tak hojnie przyjmowany, obdarowywany - jakie to nielogiczne, jakie to niesprawiedliwe!
Po pogrzebie mojego taty, który zakończył swą ziemską pielgrzymkę zgnieciony ciężarem nałogu, zadawałem sobie głośno pytanie, czy Bóg przyjmie go do siebie. Zapytano mnie wtedy: A czy ty chciałbyś spotkać się z tatą w niebie? Czy mu przebaczyłeś? Odpowiedziałem: Tak, przebaczyłem. Na to mój rozmówca: O ileż bardziej Bóg kocha twojego tatę i weźmie go do siebie!
Tak, ta Ewangelia daje mi nadzieję, że spotkam się z moim tatą u naszego Ojca. Wystarczyło przecież tylko: „Ojcze, zgrzeszyłem…”. A ja sam, komu ja jestem bliższy? Temu synowi, co wspierał ojca, służył mu swoją obecnością, wiernością, czy bardziej jednak temu „marnotrawnemu”?
Przecież i ja trwonię, i ja co rusz odchodzę od Dobra, marnuję, zajmuję się tylko sobą. Czy nie jestem bardziej jak ten syn marnotrawny? Panie Boże, jakże ja sam potrzebuję tej Twojej „niesprawiedliwości” i modlę się o nią dla tych, którzy odeszli, byśmy wszyscy mogli stanąć przed Twoim obliczem.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
rozważa Adam Knopik, inżynier automatyk