Jak potężną moc ma człowiek, który może zatrzymać samego Boga!
Nie zatrzymuj mnie – poprosił zdumioną Marię Magdalenę Jezus. Jak potężną moc ma człowiek, który potrafi zatrzymać samego Boga! „Puść mnie, bo już wschodzi zorza” – zawołał Pan do Jakuba. „Nie puszczę cię, dopóki mi nie pobłogosławisz!” – odpowiedział patriarcha. Święta bezczelność. Gdy czytam te słowa, jestem zażenowany. Jak można kłócić się z Bogiem i walczyć z Nim w ciemnej nocy? Jak można zażądać od Niego błogosławieństwa, trzymać Go tak kurczowo, że sam Pan prosi pokornie „puść mnie”? Jak można wygrać o świcie tę walkę? Największa tajemnica.
Gdy trzej aniołowie przechodzili obok dębów Mamre, zatrzymał ich krzyk Abrahama: „Panie, nie omijaj mnie!”. Pan zatrzymał się, usiadł pod dębem, wysłuchał, uzdrowił. Aniołowie, którzy przyszli do Sodomy, by uratować rodzinę Lota, mimo serdecznego zaproszenia stwierdzili: „»Nie! Spędzimy noc na dworze«. Gdy on usilnie ich prosił, zgodzili się i weszli do jego domu”.
Uczniowie uciekający do Emaus zatrzymali Jezusa, choć „okazywał, jakoby miał iść dalej”.
Możesz zatrzymać Boga. Jeśli zobaczy, że zależy Ci na spotkaniu, przystanie. Wejdzie pod twój dach i napełni dom błogosławieństwem. On widzi serce. Maria Magdalena trwała przy martwym ciele Pana.
Jezus zmarł. Przerażeni uczniowie uciekli w popłochu, a ona? Mówiła: zabrali Pana. A miała prawo powiedzieć: Zabrali ciało. „Trwała przy Jezusie do końca. A był przecież martwy. Była wierna. Jak pies warowała przy grobie. Tak może kochać chyba tylko kobieta” – opowiada trapista o. Michał Zioło. Kochała, bo wiele jej wybaczono. Miejsce po siedmiu złych duchach, które z niej wypędzono nie zostało puste. Głębokie rany zalały nieprzebrane fale miłosierdzia.
„Król idzie, by odnaleźć pierwszego człowieka, jak zgubioną owieczkę. Pragnie nawiedzić tych, którzy siedzą zupełnie pogrążeni w cieniu śmierci” – woła starożytna homilia na Wielką Sobotę. Jak wielka musi być miłość Boga, który po opuszczeniu piekła, a jeszcze przed spotkaniem z ukochanym Ojcem, chciał spotkać człowieka! Jak ogromna musi być tęsknota Jezusa, skoro po zejściu na samo dno, zamiast wpaść w ramiona oczekującego Ojca, przechadza się po ogrodzie, by zawołać po imieniu: „Mario!”.
Przychodzi bladym świtem, „gdy jeszcze jest ciemno”. Przez zapuchnięte z płaczu oczy Maria myli Go ze zwykłym ogrodnikiem. Pustynia to po hebrajsku negeb. Odwrócenie tego słowa, jego aliteracja brzmi be gen. A to oznacza „w raju”, „w ogrodzie” – wyjaśnia o. Augustyn Pelanowski. Jezus nawet najgorszą pustynię może przemienić w raj. Maria Magdalena przestała płakać. W ogrodzie wstał poranek trzeciego dnia.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Marcin Jakimowicz