Myśl wyrachowana: Czy zgodnie z prawem trzeba będzie mówić „deszcz pada”, gdy leje się krew?
Kiedy przeczytałem prasowe relacje z rozprawy w procesie wytoczonym „Gościowi” przez Alicję T. (nazwisko wolno i należy podawać, ale tylko wtedy, gdy się tę panią chwali), miałem ochotę rzucić się sobie do gardła, a przynajmniej obrzucić się wyzwiskami z powodu mowy nienawiści, jaką w tygodniku współtworzę. Moje dłonie już zaczynały zaciskać się na mojej szyi, gdy nagle zadźwięczało mi w głowie: „Jest lepszy sposób – pozwij się do sądu”. Uścisk zelżał, odetchnąłem i rozejrzałem się za papierami na siebie. Ale od razu przyszła myśl: jakie papiery? Co napisaliście niezgodnego z prawdą? – Jak to! – ryknąłem w myślach. – Przecież napisaliśmy, że pani Alicja jest niedoszłą morderczynią! Na to wewnętrzny polemista: – To nie wy, tylko Gazeta Aborcza (tak, łajdak, powiedział!) napisała, że tak napisaliście. – No dobra, nie nazwaliśmy jej morderczynią – rzuciłem przed siebie stosowny egzemplarz. – Ale proszę, tu napisaliśmy, że pani T. chciała zabić swoje dziecko.
– A nie chciała? – judził głos. – A poza tym czyżbyś nie widział różnicy między zdaniem „on jest zły” a stwierdzeniem „on źle robi”? To pierwsze jest oceną człowieka, to drugie – jego działania. Czy nie wolno wam publicznie ocenić działań kobiety, które ona uczyniła publicznymi? – głos brzmiał coraz donośniej. – Kiedy pierwszy raz wystąpiła w telewizji, żaląc się, że nie pozwolono jej usunąć dziewczynki, która obok niej stała, zobaczyłeś twarz tej pani i usłyszałeś, jak się nazywa. Nie kazała zamazać swojego wizerunku, podała swoje nazwisko, a teraz ma pretensje, że nie wszyscy się z nią zgodzili? Potem pod swoim nazwiskiem i zdjęciem udzielała wywiadów, wzywając do ułatwień w dokonywaniu aborcji, a wy mieliście milczeć?
Jej nazwisko staje się sztandarem feministek, pod łzawymi opisami jej „dramatu” w gazetach pojawiają się wezwania do innych kobiet, żeby dzieliły się podobnymi „dramatami”. Czy o propagatorach aborcji trzeba mówić jak o nieboszczykach „dobrze albo wcale”? – ironizował cham bezczelny. – Wiesz – nagle złagodniał – gdy dorosły człowiek występuje publicznie, musi być gotów na publiczną krytykę. – Ale tę panią krytyka zabolała! – Owszem, bo żadna krytyka tak nie boli, jak uzasadniona. – Ale trzeba było wsłuchać się w racje tej pani! – Robisz ze mnie idiotę? Przecież próbowaliście się z nią kontaktować. Ty sam chciałeś zadać jej kilka prostych pytań, których – ciekawostka – nikt jej jakoś nie zadał. Zapomniałeś, co ci powiedziała? – Że z „Gościem Niedzielnym” rozmawiać nie będzie.
Byłem zdezorientowany. – Mam! – olśniło mnie nagle. – Opublikowaliśmy zdjęcie tej pani, nie pytając jej o zgodę. „Gazeta Wyborcza” też nam to wytknęła. – A wiesz, kto sprzedał wam to zdjęcie? „Gazeta Wyborcza”. Co to, biorą pieniądze za zdjęcia, których nie wolno publikować? – Aha… No to co ja właściwie mam ze sobą zrobić? – załamałem się. – Rób swoje. I tak wszyscy macie pozew do sądu. – Jakiego? – Ostatecznego.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Franciszek Kucharczak