Myśl wyrachowana: Do tworzenia fikcji literackiej wystarczy pół litra
Czy wiecie, że w podziemnym laboratorium CERN pod Genewą produkują bombę? I to jaką! Z antymaterii! Udało się to osiągnąć dzięki eksperymentowi w Wielkim Zderzaczu Hadronów. Antymateria została jednak wykradziona i zawieziona do Watykanu, gdzie miała eksplodować. I eksplodowała, ale w przestworzach, bo ją tam wyniósł helikopterem jeden ksiądz. Dzięki temu Watykan ocalał, a i księdza uratował spadochron.
Wystarczy. Już wiemy, że to fikcja. Wielu zna ją z ekranizacji książki Dana Browna „Anioły i demony”. To ten sam autor, który napisał „Kod Leonarda da Vinci”. Gdy pojawił się „Kod”, pojawiło się też mnóstwo fachowców od Kościoła katolickiego, którzy ze znawstwem przedszkolaków opowiadali, jaka to przestępcza i zafałszowana organizacja. Fora internetowe zapełniły się wezwaniami do delegalizacji Kościoła katolickiego jako najbardziej zbrodniczej organizacji wszech czasów. Kiedy jednak ktoś demaskował zawarte w książce kłamstwa i przeinaczenia, rozlegał się pełen politowania śmiech i chóralne: „Przecież to tylko fikcja literacka. Z powieścią chcecie dyskutować?”.
Teraz ciekawostka. Ekranizacja „Aniołów i demonów” wywołała protesty… naukowców. Bo, jak podał dziennik „Polska”, wielu ludzi zaniepokoiło się eksperymentami przeprowadzanymi w CERN. Ale przecież to fikcja literacka! No i co z tego? CERN jest prawdziwy. Pomieszanie fikcji z rzeczywistością tak działa. Zwłaszcza gdy akcja owej fikcji toczy się w bardzo konkretnych miejscach, w rzeczywiście istniejących obiektach, z udziałem bohaterów przypominających prawdziwe postacie. Fizycy wyjaśniają, że na zebranie „bombowej” ilości antymaterii trzeba stu milionów lat. Chcą organizować naukowe pogadanki. Ale „zaniepokojonemu społeczeństwu” trudno wytłumaczyć, że Zderzacz Hadronów nie służy do zderzania rakiet balistycznych z Nowym Jorkiem. „Kto wie, co oni tam robią” – powie jeden. „Jak tacy uczciwi, to czemu działają w podziemiu? – zapyta drugi. A trzeci dopowie, że widział, jak fizyk z tego ośrodka wymykał się bocznym wyjściem, niosąc coś dużego w kieszeni kitla – no spisek, ludzie, nic innego.
Kościół też jest prawdziwy, więc połączone z nim „fikcje literackie” także wydają się prawdziwe. Wskutek takiej fikcji przez wieki za czarnego luda Kościoła robili jezuici, choć oddali nieocenione usługi nie tylko ewangelizacji, ale także ogólnie pojętej kulturze i edukacji. Przed laty znajoma przyniosła mi książkę „Zakonnica”. – Możesz mi powiedzieć, co się w tych zakonach wyrabia? – rzekła z satysfakcją demaskatora. Patrzę na autora. Denis Diderot. Powieść z 1760 roku. Fikcja literacka nie jest niczym złym. Zły jest ten owczy, a właściwie ośli – bo wynikający z ignorancji – pęd do uznawania za prawdę wszystkiego, co puszczone w obieg. Wystarczy, że Joanna Senyszyn powie, że Kościół zawsze był zakałą postępu, bo zakazywał transplantacji. Dla wielu jest to druzgocący argument przeciw stanowisku Kościoła wobec in vitro. Tylko że Kościół nie zakazywał transplantacji. Ale kto to sprawdzi?
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Franciszek Kucharczak