Myśl wyrachowana: Wychowanka trzeba wychowywać, a nie zastępować go kimś wygodniejszym
W Katowicach odbyło się spotkanie rektorów seminariów duchownych z całej Polski. Rozmawiali o spadku liczby powołań. Katowickie seminarium akurat – jako jedno z nielicznych – nie ma tego problemu. Dziennik „Polska” przytoczył wypowiedź rektora śląskiego seminarium: „Nie znajduję odpowiedzi na pytanie, z czego wynika ten śląski fenomen. Z pewnością możemy jednak mówić o skutecznej pracy duszpasterskiej, np. w środowisku ministrantów, skąd wywodzi się wielu księży”. Coś w tym jest. Nie żeby ministranci byli zbiorowiskiem aniołków.
To łobuzy, ale zazwyczaj jednak łobuzy z „etosem”. Wiem, bo sam byłem ministrantem. Jest jakaś poetyka w tej kręcącej się przy ołtarzu zgrai. Coś, co pamięta się całe życie i co jakoś na to życie oddziałuje. Bo też wiek szkolny dla przyszłych poglądów i postaw bywa decydujący. To wtedy nasiąkają skorupki i od tego zależy, czy potem będą tylko trącić, czy też komuś czegoś nie przetrącą. Archidiecezja katowicka pozostaje przy tradycyjnym modelu ministranta. Do Mszy z zasady służą tu chłopcy. I śmiem twierdzić, że na dalszą metę tylko to daje szansę pozostania ministrantów przy ołtarzu. Inaczej ministrantki wyprą chłopców – najpierw z prezbiterium, a zachodzi obawa, że potem w ogóle z kościoła. Bo chłopcy już tacy są, że trzeba im dać coś do roboty. Inaczej tym najaktywniejszym trudno wysiedzieć – również w kościele.
Ołtarzowa koedukacja powoduje załamanie się „etosu”. Bo to etos męski, niepowtarzalny, a gdy przy ołtarzu pojawią się dziewczyny, znowu jest tak, jak w szkole. Pewnie, że łatwiej jest proboszczowi „zatrudnić” dziewczyny, bo są sumienne i bardziej obowiązkowe. Ale służba ministrancka jest wyraźnie związana z kapłaństwem, a kobiety kapłanami nie będą. Dlatego dziewczynka w roli ministranta jest jak tancerka w walcu, ale drogowym. Tu nie chodzi, broń Boże, o marginalizowanie kobiet. Każdy roztropny duszpasterz znajdzie dla nich miejsce. Ale tu idzie o mężczyzn. Dążenie do zrównywania wszystkiego pozbawia ich poczucia przynależności. Nie wiedzą potem, gdzie ich miejsce ani jakie mają zadania. A bywają to zadania odrębne, bo nie wszystko musi mieć męski lub żeński odpowiednik. Z faktu, że jest i pampers boy, i pampers girl nie wynika, że koniecznie musi być też ministrant girl.
Jeśli ministranci nie są obowiązkowi, to trzeba ich do tego wychować, a nie zastępować dziewczynkami. Inaczej doczekamy się pokolenia, w którym mężczyznę od kobiety odróżniać będzie tylko kształt kolczyków i kolor fryzury. Pewien stary niemiecki ksiądz powiedział, że wprowadzenie ministrantek dobiło powołania kapłańskie w Niemczech. Bo gdy przyszły dziewczyny, chłopcy odeszli. A gdy nie ma chłopców w kościele, szansa, że pojawią się w seminarium jest niewielka. Równie dobrze można spodziewać się jabłek na jabłoni, która na wiosnę nie kwitła. Bóg i to może zrobić, ale On ma zwyczaj siać, nam pozostawiając przygotowanie gleby. Trzeba więc uprawiać ją rozsądnie. Inaczej „gleba”, proszę państwa.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Franciszek Kucharczak