Myśl wyrachowana: Kryzys bierze się z niewierności, a nie niewierność z kryzysu
Tydzień temu Tomasz Lis w swoim programie telewizyjnym zadał pytanie: „Czy polski Kościół przeżywa kryzys?”. Wśród dyskutantów byli dwaj księża, jeden „wyuczony”, ale były, a drugi aktualny, ale Jankowski. W tle była publiczność, robiąca „uuuuu!” na przemian z klaskaniem i śmiechem. Była też ulubiona przez Tomasza Lisa sonda esemesowa, która do prawdziwej opinii społecznej ma się tak, jak Ryszard Kalisz do strajku głodowego. Sporo czasu poświęcono tam rozważaniu, czy objawem tego kryzysu są wystąpienia Jerzego Roberta Nowaka w kościołach, czy też ewentualna nominacja abp. Głodzia na metropolitę gdańskiego.
Niezależnie od jakości przykładów, które miały ilustrować tezę o kryzysie Kościoła, myślę, że sama teza jest prawdziwa. Kościół jest w kryzysie od dwóch tysięcy lat. Był już w nim, gdy go Pan Jezus tworzył. Wy wiecie, jakie On przewidział nominacje? Apostołami mieli być tacy faceci, że tylko płakać. Kłótliwi, zazdrośni, tchórzliwi, łasi na zaszczyty. Wypisz, wymaluj biskupi. Jeden w ogóle paskudnie zdradził i z tego wynikł największy kryzys Kościoła. Bo gdy Jezus zawisł na krzyżu, to był dopiero kryzys! To była katastrofa, po której Kościół nie miał prawa zaistnieć. Po czymś takim apostołowie mogli tylko uciec, gdzie papirus rośnie i zatrudnić się na zmywaku.
I tak by się stało, bo dzień śmierci Jezusa był chwilą największego triumfu diabła w dziejach wszechświata. Nie wiedział jednak czort, że wyjdzie na tym gorzej niż Demokraci na sojuszu z SLD. Bo to właśnie krew Jezusa miała się stać siłą Kościoła, a nie zalety jego członków. Okazało się, że ludzie będą mieli tylko tyle siły, ile krwi Jezusa pozwolą sobie przetoczyć. Moc apostołów, ich następców i wszystkich chrześcijan nie płynie z nich samych. I duchowni, i świeccy to zwykli ludzie, zamykający się w swoich klitkach „z obawy przed Żydami”, dziennikarzami, a nieraz i przed bolesną prawdą. Ale na szczęście to nie my jesteśmy źródłem Kościoła – źródłem jest przebity bok Jezusa. My jesteśmy tymi, którzy z tego źródła czerpią. Jedni więcej, drudzy mniej, a niektórzy wcale. O ile czerpiemy, o tyle przełamujemy kryzysy.
Kiedy jeden z moich kolegów odchodził z kapłaństwa, biskup powiedział mu: „Kościół sobie bez księdza poradzi, ale nie wiem, czy ksiądz sobie poradzi bez Kościoła”. O to chodzi. Kryzysy Kościoła nie zniszczą, bo źródło wybije nawet wtedy, gdy runie postawiona nad nim budowla. Ale zagrożeni są ci, którzy odcinają się od źródła. Którzy dobrowolnie pozbawiają się do-stępu do sakramentów i żyjąc w grzechu, udają bohaterów. Zamiast zrobić coś z sobą, lokują się na widowni i robią zakłady: „utrzyma się ten Kościół czy nie?”. Jak wyznanie ma się mieć dobrze, gdy ma takich wyznawców? Bo jeśli Kościół jest w kryzysie, to na przykład dlatego, że Tomasz Lis jest w kryzysie.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Franciszek Kucharczak