Myśl wyrachowana: Kościół zbłąkanych to Kościół zbłąkany
Od pewnego czasu karierę robi koncepcja „Kościoła otwartego”. Rozumie się przez to otwartość na „myślących inaczej” przez rozpowszechnianie tego myślenia na katolickim podwórku. Zapewne taka idea przyświecała „Tygodnikowi Powszechnemu”, gdy niedawno udostępnił swoje łamy feministce Kindze Dunin. Bojowniczka o wyzwolenie damskich brzuchów od dzieci, małżeństw od płci i chorych od życia, zajęła się tam analizą „Muminków”. A konkretnie torebką Mamy Muminka, która „może być po prostu symbolem waginy, wypartych pragnień seksualnych”. Jak widać seksualna lustracja dobranocek nie zaczęła się od teletubisiów i nie na prawicy. Ale to mało istotne. Znacznie poważniejszą sprawą jest idea wpuszczania w obszar Kościoła ludzi, którzy programowo z nim walczą, tylko po to, żeby „wsłuchać się w ich racje”.
Nie, nie, nie. „Racje” przeciwników to każdy ma okazję poznać po tysiąckroć z ich własnych mediów. Nie ma powodu udostępniać im jeszcze „ambony”, jest za to poważny powód, żeby tego nie robić. Ten mianowicie, że Kościół nie jest klubem dyskusyjnym. Jest ciałem Chrystusa. Chrystusa się słucha, a nie wygłasza się Mu własnych kazań. Popatrzcie, co dzieje się z „Kościołem otwartym” na Zachodzie. Takie „otwarcie” sprawia, że się z niego wyłącznie wychodzi. Prawie nikt nie wchodzi, bo i po co? Żeby posłuchać mądrzenia się misjonarzy ateizmu, feministek i innych frustratów? Kościół nie jest i nigdy nie był miejscem dla zbłąkanych. Kościół jest dla tych, którzy już znaleźli. Dla pozostałych jest ewangelizacja. Oczywiście, że o tamtych należy walczyć ile sił. Szukać z Jezusem zbłąkanych owiec, ale gdy się je znajdzie, to już są znalezione, a nie zbłąkane. Ludzie mają poznać Chrystusa i tak trafić do Kościoła. Ale jaki sens ma sprowadzanie ich tam, gdy Chrystusa znać nie chcą?
W starożytności to było jasne. Do kościoła mieli wstęp tylko chrześcijanie, czyli ludzie Chrystusa – o ile nie mieli wyznaczonej pokuty. Oczekujący na chrzest katechumeni musieli stać w kruchcie. Jasne zasady, jasne wymagania: „Kto święty, niech przystąpi, kto nim nie jest, niech czyni pokutę”. Taki Kościół był wspólnotą wierzących, a nie zbieraniną członków partii zwalczających cywilizację chrześcijańską, zwolenników aborcji, eutanazji i związków homoseksualnych. Nikt tam nie palił kadzidełek Buddzie i nie wierzył w reinkarnację. Taki Kościół był czytelny i taki Kościół przyciągał. Nie chodzi o wyrzucanie ludzi z Kościoła. Chodzi o to, żeby ludzie mieli gdzie przyjść, gdy już zachwycą się Jezusem. Żeby Kościół był miejscem upragnionym i wytęsknionym, tak jak na to zasługuje. Żeby był domem, a nie jarmarkiem idei i centrum kultu dialogu. Wtedy stanie się jasne, że być w Kościele to przywilej i największa łaska. I że tę łaskę daje Bóg, a nie robi jej Bogu człowiek. Każdy człowiek takiego miejsca szuka i tylko tam odpocznie.
Przestańcie robić w Kościele przeciągi, a zobaczycie, że się zapełni.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Franciszek Kucharczak franku@goscniedzielny.pl