Myśl wyrachowana: Na słowie nagranym polegaj jak na Zawiszy
Gdy wybuchła afera Rywina, w którejś z gazet ukazał się rysunek faceta, który mówi: „Wysoki sądzie, chciałem odwołać wszystkie swoje nagrania”. Gdyby takie odwołanie było możliwe, pierwszym odwołującym byłby teraz Józef Oleksy. Ale nie da się. Słowo się rzekło – katastrofa u płota. Przypomnijmy: pan Oleksy spotkał się z panem Gudzowatym. Prywatnie, więc pan Oleksy powiedział, co naprawdę myśli. Czyli że całe jego lewicowe towarzystwo to sitwa, banda oszustów i wyzyskiwaczy, którzy Polskę mają w d… Wymienił przy tym niektórych towarzyszy z nazwiska, epitetu i stanu lewego posiadania.
W audycji radiowej jakiś polityk SLD powiedział, że prywatnie to wszyscy mówią takie rzeczy jak Józef Oleksy i całe zło jest nie w mówieniu, tylko w nagrywaniu. Tym tropem poszedł sam sprawca, protestując „przeciwko niecnym metodom, Polsce podsłuchów, obrzydliwemu naruszaniu prywatności”.
Czyli że prywatność ma prawo być całkowicie odrębna od oficjalności. Czyli że człowiekowi wolno mieć dwie twarze i dwie gęby. Jedną do kamer, drugą do kieliszka. Jedne słowa dla wyborców, drugie dla wybranych.
A ja myślę, że całe zło jest nie w nagrywaniu, tylko właśnie w mówieniu. I to zwłaszcza mówieniu prywatnym. Mój znajomy doświadczył tego boleśnie, gdy odwiedził kolegę. – Czeeeść! – zawołał tamten od progu, obściskując przybysza. – Jak fajnie, że wpadłeś. Kawy, herbaty? – dopytywał z uśmiechem. W trakcie miłej rozmowy zobaczyli przez okno wspólnego znajomego. – Znowu ten. Jak ja tego palanta widzę, to… – syknął gospodarz. Nie dokończył, bo u drzwi rozległ się dzwonek. – Nie przeszkadzam? – odezwał się nieśmiało „palant”. – No skądże! Super, że przyszedłeś! – rozpromienił się gospodarz, rzucając mu się na szyję. Pierwszemu gościowi zrobiło się jakoś nieswojo…
Niby drobna sprawa, ale to z takich rzeczy robi się styl życia społecznego. Gdy ludzie za plecami mówią o innych to, czego nie mogliby im powiedzieć w oczy, nigdy nie wiadomo, co mówią o tobie. Nie wiadomo, co oznacza ludzki uśmiech, bo gdy się odwrócisz, może zmienić się w grymas obrzydzenia. Dlatego może to by nawet było wychowawcze, gdybyśmy wszyscy mieli wbudowane dyktafony. One włączałyby się przy każdej rozmowie i automatycznie wrzucały nagrane słowa do prywatnego archiwum każdego z rozmówców. Nie dla publiczności, tylko dla nas, na wypadek, gdyby ktoś chciał te nagrania „odwołać”.
Działałoby to też, oczywiście, przeciw nam, bo i my nie moglibyśmy niczego odwoływać. Ale czy to niedobrze? Może wreszcie słowo wypowiedziane (a nie tylko napisane i podpisane) odzyskałoby wartość? Bo jeśli coś zmusi ludzi do liczenia się ze słowami, może ich też skłonić do liczenia się z myślami.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Franciszek Kucharczak