Myśl wyrachowana: Bóg otwarł nam drogę przez Morze Czerwone, a my krzyczymy, że jesteśmy na dnie
Na skraju Czerwonego Zagłębia trafiłem ongiś na wielkiego miłośnika Edwarda Gierka. Starszy, posiwiały mężczyzna wychwalał pierwszego sekretarza pod niebiosa. – To był taki człowiek, panie, z każdym pogadał, każdego zrozumiał… – głos rozmówcy rwał się ze wzruszenia. W pewnym momencie w jego oczach błysnęły łzy. – Nie mogę o tym mówić. Jestem po trzech zawałach – wyszeptał drżącymi wargami. Po chwili pozbierał się i zmienił temat. – Ale najwięcej pretensji mamy tu do papieża – oznajmił.
– Słucham? – zrobiłem wielkie oczy.
– Bo przez niego upadł tamten system i od tego czasu zaczęło się źle dziać – wyjaśnił.
Sądzę, że ten człowiek myślał wyjątkowo logicznie. Jeśli wzdychał za komuną, prawidłowo wskazał przyczynę, dla której zostały mu po niej tylko wspomnienia.
Jan Paweł II był człowiekiem opatrznościowym, znakiem zmiłowania Bożego dla spragnionych wolności. Jeśli jednak ktoś bardziej niż wolność ceni ochłap socjalnego bezpieczeństwa i względnie zapewnioną wegetację, słusznie ma pretensje do papieża. Jeszcze słuszniej winiłby Pana Boga, bo bez Jego ingerencji jeszcze setki lat tkwilibyśmy w jedynie słusznym ustroju. Chociaż jednak nie tkwimy, pełno wokół „rozgoryczonych”. Wyraźnie ujawniają ich kolejne demokratyczne wybory. To ci, którzy nie głosują lub głosują za rozmaitymi spadochroniarzami z tamtego układu. Dla ludzi nawykłych do jednej partii, jednej telewizji, jednej gazety, wciąż nie do pojęcia jest, że można publicznie prezentować odmienne wizje świata. Oni by chcieli jednomyślności i pełnego garnka.
„Znowu się kłócą” – mówią, wzdychając do czasów, gdy pierwszy sekretarz odwiedzał chlewnię w pobliskim pegeerze i chwalił za gospodarność. Kłótnię uznają widać tylko w domu i w pracy. Nie chcą słuchać o jakichś Katyniach, zsyłkach, morderstwach, szpiclach w każdym zakładzie, wszechobecnym kłamstwie, tępieniu wiary innej niż w Lenina. Co tam, nie było tak źle. Kartki, kolejki? To nawet sympatyczne było.
Jakie to podobne do czasów Mojżesza, gdy Izraelici po serii niezaprzeczalnych cudów zabierali się z niewoli egipskiej. Tam też było narzekanie – że Ziemia Obiecana nie zaczyna się tuż za progiem domu, że trzeba przejść przez pustynię, że pościg, że niewygoda. A że Bóg otwarł wody Morza Czerwonego, że dał im mannę i przepiórki, że wodę wyprowadził ze skały? Eee tam. W Egipcie to się można było najeść.
Homo sovieticus jest widać w mentalności wszystkich byłych niewolników. Zamiast dziękować Bogu za wyrwanie z upodlenia, stawiają pomniki dawnym nadzorcom i kłaniają się złotym cielcom. Nic dziwnego, że takie społeczeństwo musi błądzić po pustyni 40 lat. Oby to wystarczyło.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Franciszek Kucharczak franku@goscniedzielny.pl