Myśl wyrachowana: Miłość to nie ogródek. Trzeba ją dawać, a nie uprawiać.
Niedawno w telewizji mówiono o 60. rocznicy ślubu pary, która poznała się w powstaniu warszawskim, a rok później pobrała. – Po tylu latach, czy to jest jeszcze miłość? – pytali dziennikarze i robili wielkie oczy, gdy córka jubilatów zapewniała, że tak.
Nie do wiary, prawda? Miłość po latach wydaje się czymś równie rzadkim, jak dwugłowe cielę albo baba z brodą. Niektórzy zaś uważają, że taka miłość to zjawisko zgoła niemożliwe. Swego czasu stwierdziła to swym feministycznym autorytetem Małgorzata Domagalik (naczelna miesięcznika „Pani”). Uznała, że miłość w małżeństwie możliwa jest najwyżej przez cztery pierwsze lata, a potem w najlepszym razie jest tylko „przywiązanie”.
Dosyć żałosna to perspektywa, budować dom o czteroletniej trwałości, gdy z każdym dniem robi się zeń coraz gorsza rudera. Taka wizja małżeństwa byłaby uzasadniona, gdyby miłość polegała jedynie na bezustannym wieszaniu się na szyi osoby kochanej, tudzież ustawicznym jej całowaniu i działaniach pokrewnych. Czegoś takiego więcej niż cztery lata i koń by nie wytrzymał, więc nic dziwnego, że ludziom też trudno. Śmiem jednak twierdzić, że to wła-śnie jest przywiązanie, zaś szansa na dojrzałą miłość jest dopiero po tych czterech latach. Przywiązanie bowiem, jak sama nazwa wskazuje, oznacza skrępowanie jakimiś więzami, a kto jest związany, ten za bardzo wolny nie jest. Robi coś, bo musi, bo tak mu każą szalejące uczucia i rozbuchane zmysły.
Na szczęście nie pani Domagalik stworzyła Pismo Święte. Z niego zaś wynika, że miłością jest nie to, co czuję, tylko to, co robię, i że miłością jest wola czynienia dobra dla innych, nie przelotne uczucie. Jeśli chcę kogoś kochać, to będę go kochał, niezależnie od zmienności uczuć, stanu konta bankowego i stażu małżeńskiego. Bywa, że człowiek nie ma ochoty nawet gęby otworzyć, więc trudno, żeby wtedy szczebiotał: „Moje ty kochanie”. Tego nie można wymagać. Natomiast zawsze człowiek może zrobić coś, co będzie wyrazem jego woli – choćby powstrzymać się z wyrażeniem swojej irytacji. Czy to nie miłość?
Dopóki ludzie są na „środkach dopingujących”, dopóty trudno stwierdzić, jak się zachowają w warunkach „bojowych”. Kiedy ustanie burza hormonów, wtedy trzeba będzie za miłość płacić wysiłkiem woli – a przez to stanie się cenniejsza.
Kilkanaście lat temu zmarł pewien świątobliwy ksiądz. Wiele razy mówił: „Życzyli mi na prymicjach, żebym wszystkie Msze odprawiał tak gorliwie jak tę pierwszą. Ale ja chcę każdą kolejną odprawiać lepiej!”. I robił to. Dlatego im dłużej żył, tym trudniej było mu opędzić się od tłumów potrzebujących go ludzi. Z małżeństwem jest podobnie. Zakochanie to tylko rozruch. Potem miłość powinna wzrastać. Jeśli dobrze miałoby być tylko na początku, a potem coraz gorzej, to lepiej od razu iść na ryby. I już tam zostać.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Franciszek Kucharczak franku@goscniedzielny.pl