Myśl wyrachowana - Niewierzącemu w cuda pozostaje wiara w cudactwa
Głupi jak dyskusja na Onecie – mówi się niekiedy. Wypowiedzi na internetowych forach mimo wszystko bywają pouczające. Akurat Onet zamieścił artykuł z miesięcznika „Mówią Wieki”, w którym dowiedziono, że książka „Kod Leonarda da Vinci” jest stekiem bzdur. Pod spodem lawina wściekłych komentarzy. „Jeśli nawet to bzdury, to mniejsze od tej kościelnej, że zamęczony facet wstał z grobu” – napisał jakiś młodzian.
Chłopak mógł uprzejmiej zamanifestować swoją niewiarę, ale za brak łaski wiary trudno go winić. To naprawdę niezwykła rzecz, że chrześcijanin potrafi wierzyć w coś tak nieprawdopodobnego jak Zmartwychwstanie. O ile potrafi. – Chyba mi nie powiesz, że jakaś kobieta mogła mieć dziecko bez udziału chłopa – rzekła do mnie ongiś znajoma, na co dzień katoliczka. Skoro nie wierzy w tak podstawową dla chrześcijaństwa rzecz, to i w zmartwychwstanie pewnie też nie za bardzo. Oryginalny to katolicyzm, niestety, często spotykany. Wynika z przekonania, że cudów nie ma, ponieważ „ja się z nimi nie spotkałem”. Czyli że one się w głowie nie mieszczą.
Nie dziwota, bo całe miejsce zajmuje tam rozum. Dla kogo zaś zawartość czaszki jest najwyższym autorytetem, ten raczej w cuda nie uwierzy (no chyba, że pokażą je na TVN, w „Nie do wiary”). Tylko że wtedy w ogóle trudno mówić o wierze religijnej. Kto mówi „cudów nie ma”, jak ma uwierzyć, że konsekrowana hostia jest czymś innym niż wygląda? Jak w tych warunkach uwierzyć, że woda chrztu zmywa grzech pierworodny? Jak w ogóle w grzech uwierzyć? Pan Bóg? Aniołowie, szatan, niebo, piekło, czyściec? Nie, dziękuję, nie spotkałem.
Rzeczywiście, wia-ra w to, co przekracza ludzkie pojmowanie jest upokarzająca dla rozumu. Nawet ludzie wierzący mają skłonność do tłumaczenia Pana Boga z Jego cudów. W jednej z powieści religijnych wyczytałem, jak to Pan Jezus rozmnożył chleb. Uczynił to w ten sposób, że przemówił do serc słuchaczy, ci zaś, poruszeni przesłaniem miłości, sięgnęli do swoich toreb i podzielili się schowanymi tam zapasami. O tak, taki „cud” zmieściłby się nawet w głowie czytelnika „Faktów i Mitów”. Tylko cudzysłowu odeń oderwać nie sposób.
Czasami Pan Bóg robi ludziom niespodziankę, tak jak ponad 80 lat temu w Fatimie. Sto tysięcy niedowiarków grzmotnęło wówczas na kolana, wołając „wierzę!”. Ano, uwierzyli, bo zobaczyli, jak im słońce na łeb spada, bo poczuli, że mają suche ubrania, choć od dawna stali w deszczu… i tak dalej. No i co? Świat się nawrócił? Może i o tę naukę w Fatimie chodziło, że sto tysięcy świadków nie pomoże, gdy cud nie dotknie duszy.
Narzekają niektórzy, że Jezus zmartwychwstał jakoś tak cicho, po kryjomu. Oni by to lepiej zrobili – z pompą i hukiem. Potem rzymskim strażnikom obiliby mordy, Piłata utopili w misie do umywania rąk, a z arcykapłanów zrobili ministrantów. Żeby wreszcie nie było wątpliwości, kto tu rządzi.
To naiwność. Nawet gdyby Zmartwychwstanie odbyło się w świetle jupiterów i było transmitowane przez telewizje całego świata, niewiele by to zmieniło, bo wiara nie bierze się z cudu. Ona sama jest cudem.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Franciszek Kucharczak franku@goscniedzielny.pl