Spotykam w pracy wielu ludzi (pracuję w szpitalu), z którymi często rozmowa schodzi na tematy religii, choć z religią przez duże R nie ma to wiele wspólnego.
Zazwyczaj zaczyna się od tego, że znowu gdzieś jakiś ksiądz podjechał bardzo drogim samochodem, że znowu ktoś ośmielił się stanąć w obronie nienarodzonego dziecka, kiedy kolejna kobieta decydowała się na aborcję, że czyjś syn lub córka żyją z kimś bez ślubu, a księdzu na kolędzie NIC DO TEGO! Kiedy ja zaczynam wytaczać swoje argumenty, zawsze następuje totalny atak. Że staroświeckie myślenie (mam 28 lat), że co ksiądz może wiedzieć o prawdziwym życiu, w końcu, że chrześcijaństwo to przeżytek i w ogóle nie nadaje się do naszych czasów!
Nie jestem świetnym mówcą ani teologiem, dlatego też staram się posługiwać felietonami Franciszka Kucharczaka. Nie do końca mogę to wszystko zrozumieć. Polska – kraj katolicki, a czasami czuję się tak, jakbyśmy znaleźli się w islamie, gdzie za nic w świecie nie można pokazywać, że jest się chrześcijaninem. Jak z takimi ludźmi rozmawiać? Czasami brakuje mi już cierpliwości.
Codziennie przywożą do nas różnych pacjentów, z różnych środowisk i subkultur. Kiedy przywiozą człowieka z wytatuowanymi trzema szóstkami na rękach, z krzyżem do góry nogami i z napisem „Satan” na plecach, to wszystko jest ok. Tak samo jest ze Świadkami Jehowy, kiedy próbują wciskać nam swoje gazetki, lub homoseksualistami, którzy nie powstrzymują się od swoich chorych praktyk w miejscu publicznym... Przecież to normalne. Kiedy został do nas przywieziony starszy człowiek ze szkaplerzem na szyi, śmiechom nie było końca. O co tutaj chodzi?
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Nazwisko i adres znane redakcji