W „Gościu Niedzielnym” nr 25 i 26 poruszono sprawę obecności małych dzieci na Mszy św. Oprócz zaprezentowanych argumentów osób popierających i krytykujących wypowiedź o. Leona Knabita jest jeszcze jeden aspekt sprawy, dotychczas nie poruszany: same dzieci.
Pamiętam narzekanie kolegi, że kiedy wychodzi z dzieckiem, ono na widok kościoła usiłuje przeciągnąć go na drugą stronę ulicy. Okazało się, że babcia, będąc z wnuczkiem w mieście, wstępuje do kościoła i stara się dłużej modlić, jednocześnie opanowując cały czas ruchliwość dziecka. Takie dławienie dziecka w kościele może być początkiem urazu i oporu względem Kościoła, bo małe dziecko nie reaguje rozsądkiem.
Z małym dzieckiem, również dla jego dobra, nie powinno się chodzić na Mszę św. Dziecko po prostu się męczy i ślady tego mogą być trwałe. Trzeba je z kimś zostawić albo rodzice muszą iść do kościoła pojedynczo. Zresztą godzina skupienia i modlitwy bez pociech dobrze zrobi zmęczonemu rodzicowi.
Z kolei dziecko innych znajomych, nieprowadzane na Mszę św., zostało zabrane na krótkie nabożeństwo majowe. Śpiew, organy, dzwonki, kadzidło – to dla dziecka było atrakcyjne. Dzieci należy przyprowadzać do kościoła, ale niekoniecznie na Mszę św., tylko tak, żeby kościół je ciekawił i przyciągał. Jest tam wiele interesujących spraw: figury, obrazy, witraże. Natomiast 50 min dławienia dziecka na Mszy św. w tłumie ludzi, w napięciu rodziców, przy niechęci wielu obecnych jest całkowicie bez sensu i bez korzyści dla dziecka.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Lubomir Kossowski