„W europejskich instytucjach nie zasiadają przecież ludzie, którzy ze złej woli postanowili utrzymać w Polsce skansen” – pisze p. Kucharczak (GN 10/2007).
Wbrew euro-sceptycznym obawom nie tylko my wpłacamy spore sumy do unijnej kasy, ale i w naszym kierunku płynie pokaźna rzeka pieniędzy. Przyhamowanie budowy dróg czy kary, które Polska wpłaci za przekroczenie unijnych przepisów, to z kolei czysta oszczędność dla budżetu UE. Być może konflikt interesów jest tu nieunikniony i pewne straty również.
Niektórych jednak można uniknąć z pewnością. Jeśli nie chodzi ani o koncepcję Polski jako rezerwatu, ani o pieniądze, to o co może chodzić? Być może o grę na styku polityki i ideologii. Być może w Brukseli łaskawie zgodzą się wziąć pod uwagę opinie nie tylko miłośników przyrody, ale i polskiego rządu. Być może spojrzą przez palce na elektrownie węglowe.
Pod warunkiem, że poprzemy unijną konstytucję, a w swojej nie zapiszemy ochrony życia od poczęcia. Boję się, że całe te przedziwne rządowe kontredanse, dziwna wypowiedź Pierwszej Damy RP, dystansowanie się premiera od ministra oświaty itd., są wyrazem potężnych nacisków, potężniejszych niż atak „całej zachodniej prasy”. A miało być tak dobrze. Bo Unia to podobno też my, nieprawdaż?
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Maria Sołowiej, Ruda Śląska