Wasz artykuł „Zdrowie dla homoseksualisty” z 1 października stał się niejako balsamem dla zbolałej duszy matki geja.
Sprawa wyszła na jaw 26 VII 2006. Nikt z postronnych nie wie, co znaczy dźwigać taki ciężar! Wszystko pięknie, nawet zdobędziemy się na tolerancję, jeśli dotyczy to innych osób, ale kiedy to na nas spada, to wszystkie gładkie słowa są tylko bólem. Teraz nawet nie mam się na kim oprzeć. Nic nie powiedziałam mężowi – boję się powalić go tą wiadomością. Jesteśmy w pustym gnieździe, jak mogę, wspieram mego męża, bo teraz wszystko nabrało innego sensu.
Chciałam memu dorosłemu dziecku powiedzieć, że i to jest jakimś zadaniem, że i to może się stać trampoliną, aby odbić się wyżej, że może mocą Bożą napełnieni pokonamy ten grzech. Kiedy nagle zmarła ukochana córka przyjaciółki, byłam przerażona, ale mogłam ofiarować modlitwę i milczącą obecność; ale kiedy ta wiadomość powaliła mnie dosłownie z nóg, zastanawiałam się bluźnierczo, czy ona nie ma się lepiej niż ja…
Zastanawiać się nad przyczynami tego zjawiska, to tak samo jak przelewać łyżką morze. Dobrze, że Kościół nie zostawia takich problemów „pod dywanem”. Trzeba czasu, ale błagam, piszcie, pomóżcie i w takich bardzo trudnych sprawach. Dziękuję za artykuły o chorych psychicznie, o depresjach itp. Lokalne Kościoły mają trudności z traktowaniem takich chyba „niepolskich” problemów. Proszę wybaczyć pewien chaos, ale jeszcze nie opanowałam bólu – jestem jak w żałobie.
Kiedy rozmawiałam z moim synem, choć była to trudna rozmowa, moje dziecko zapytało mnie z bólem w oczach, czy zdaję sobie sprawę, jaki to jest krzyż. Nie umiem ustawić się na pozycji przegranej – kupiłam książkę o tym problemie (Richarda Cohena) – dałam synowi, aby zaczął szukać w sobie siły, aby ją odbudował w sobie i rozkazałam modlić się do Niepokalanej. Nazwałam tę walkę bitwą pod Lepanto.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Nazwisko do wiadomości redakcji