Pokażę Ci drogę do nieba Gdy Tim Guénard opowiada: – Moje życie jest równie pokiereszowane jak moja twarz. Złamany nos to sprawa boksu i mojego ojca – w kościołach robi się cicho, jak makiem zasiał. Bokserski mistrz Francji został złamany przez łagodny uśmiech księdza.
To niemożliwe, by ktoś po takich przejściach wyszedł na człowieka – dziwią się ludzie słuchający dramatycznej opowieści Tima. A jednak. Guénard podstawił nogę losowi i genetyce. I wygrał. – Źle zaczęło się moje życie – opowiada. – Mój nos jest złamany dwadzieścia siedem razy. Dwadzieścia trzy złamania to sprawa boksu; cztery – dzieło mojego ojca. Najbrutalniejsze razy dostałem od tego, który powinien wziąć mnie za rękę i powiedzieć: kocham cię. A mama? Zapamiętałem jej białe, znikające w oddali buty.
Często widziałem je we śnie. Zrywałem się wtedy zlany zimnym potem. Miałem trzy latka, gdy matka odchodziła do nowego mężczyzny. Byłem dla niej balastem, więc wywiozła mnie poza miasto, przywiązała sznurem do słupa i odjechała. Nie pocałowała, nie pomachała na pożegnanie. Wsiadła do samochodu i zniknęła. Znaleziono mnie na ranem. Byłem przerażony i zmarznięty. Ledwo żyłem. Trafiłem do ojca. Zaczął mnie maltretować. Dużo pił. Rzucał się na mnie z rykiem zranionego zwierzęcia. Cudem uchodziłem z życiem. Kiedyś zamknął mnie w wilgotnej piwnicy i skatował do nieprzytomności. Ze zmiażdżonymi nogami poleciałem w długi tunel bez wyjścia. To były moje piąte urodziny...
Opowieść Tima przypomina scenariusz horroru. Poprawczak, paraliżujący strach („Wyję. Oblewają mnie zimną wodą. Zębami rozdzieram prześcieradło. – Becz dalej, będziesz mniej sikał – kpi wychowawca”), szpital psychiatryczny. Tim zostaje bokserem. Przynosi mu to sławę i pieniądze. Zostaje mistrzem Francji. – Wiecie, dlaczego wygrywałem? Bo na ringu zamykałem oczy i wyobrażałem sobie, że katuję ojca.
I wówczas bokser spotyka w Paryżu niezwykłego, skromniutkiego księdza. Dzieli ich wszystko: temperament, zranienia przeszłości, nastawienie do życia. Ojciec Thomas Philippe, łagodny, uśmiechnięty kapłan, współzałożyciel wspólnoty Arka (razem z Jeanem Vanier) zaczyna opowiadać bokserowi o szalonej miłości Boga. – Na całe szczęście spotkałem człowieka wierzącego w żywego Boga. Zacząłem słuchać księdza, który nieustannie opowiadał mi o przebaczeniu – wspomina. – Na początku wściekałem się, bardzo mnie denerwował. Ale to dobrze się denerwować. Bo to pokazuje, że gdzieś we mnie tkwi problem.
Słuchałem łagodnych słów księdza i zastanawiałem się: po co? Przecież on w kółko ględzi o tym samym. Trwało to bardzo długo. Później uświadomiłem sobie, że to jest jak młot, który kuje żelazo. I choć na pozór wydaje się, że nic się nie dzieje, żelazo pęka. To powolny proces. Dziś wiem jedno: warto przebaczyć. Nawet jeśli nie usłyszysz „dziękuję”. Widzieliście kiedyś rolnika, który jednego dnia sieje, a drugiego zbiera? Nie czekajcie na „dziękuję”. Bałem się, że moja przeszłość może bardzo poranić moje małe dzieci. Tymczasem okazało się, że modlitwa wszystko przełamała. Bardzo je kocham. Całą czwórkę! – Cmok! Bokser wymownie całuje głośno cztery swoje palce.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Marcin Jakimowicz