Od jedenastu lat trwa wojna w Syrii i kraj pogrążył się w kryzysie. Krótko po zakończeniu pandemii koronawirusa wybuchła epidemia cholery. Abp Georges Masri, melkicki ordynariusz Aleppo, podkreśla, że sytuacja mieszkańców jest dramatyczna.
Choć w Syrii nie przeprowadzono znacznych ofensyw w ostatnim czasie, to jednak działania wojenne wciąż trwają w niektórych regionach. Kraj zmaga się z wyniszczeniem, a gospodarkę trawi hiperinflacja.
Końcem września zaczęto nagle zauważać kolejne przypadki odwodnienia. Wkrótce okazało się, że wybuchła epidemia cholery, która szybko się rozszerza i dotarła już także do Libanu. Na rozwój choroby miały wpływ zniszczenia infrastruktury powodujące brak dostępu do wody pitnej i zmuszające do korzystania z niepewnych jej źródeł. Według raportu ONZ uszkodzeniu uległy dwie trzecie zakładów uzdatniających wodę, połowa pomp i jedna trzecia wież ciśnień.
Abp Masri zaznacza jednak, że problem jest znacznie głębszy niż epidemia. Ogólna sytuacja zdrowotna Syryjczyków pozostaje bardzo zła i, jak tłumaczy hierarcha, bardzo wielu wiernych mierzy się z tym problemem. Brakuje leków, ludzi nie stać na operacje, szpitale leżą w gruzach. Jednocześnie wielu lekarzy opuściło kraj. „Potrzebujemy, żeby młodzi studiujący medycynę zostali na miejscu” – mówi arcybiskup. Dodaje, że wiele rodzin decyduje się przerwać leczenie, nawet gdy są jeszcze dostępne dla nich leki, bo brakuje im pieniędzy. Wobec takiej sytuacji Pomoc Kościołowi w Potrzebie otwarła aptekę w Aleppo. To jednak kropla w morzu potrzeb.
Szacuje się, że w wyniszczonej Syrii przebywa 7 mln uchodźców wewnętrznych, a ponad 6 mln osób uciekło za granicę. W kraju więcej niż 13 mln ludzi potrzebuje pomocy humanitarnej.
Krzysztof Dudek SJ