Z o. Stanisławem Jaroszem, paulinem, rozmawia Marcin Jakimowicz
Marcin Jakimowicz: Brat Ojca zginął w wypadku, drugiego zamordowano, sam Ojciec prowadził samochód i uległ wypadkowi, w czasie którego zginął współbrat. Czy wówczas cedził Ojciec: „bądź wola Twoja” przez zaciśnięte zęby?
O. Stanisław Jarosz – Wydarzeniom tym towarzyszyła ogromna łaska Jezusa. Dlatego mówiłem: „bądź wola Twoja”, co nie znaczy, że do oczu nie cisnęły mi się łzy i nie pękało serce. Ale człowiek, który tonie, chwyta się brzytwy. A ja tonąłem wiele razy. Co ciekawe: łatwiej było mi powiedzieć: „bądź wola Twoja” wówczas niż wtedy, gdy byłem uśmiechnięty i zadowolony z siebie. Wtedy nie chce się człowiekowi wypowiadać tych słów, bo wydaje mu się, że jeśli pójdzie radykalnie za Jezusem, to coś straci: samochód, domek nad morzem, żona zbrzydnie, a dzieci staną się nieznośne. To jest pokusa, gdy diabeł manipuluje naszą modlitwą po to, byśmy w końcu zaczęli, jak on, oskarżać samego Boga i nabrali przekonania, że jeśli zawołamy: „bądź wola Twoja”, automatycznie będziemy cierpieli. Nie! Wypowiadając te słowa, krzyż staje się oświetlony, mocniejszy i doświadcza się wówczas siły, która nie jest z człowieka. W tym wszystkim objawia się mocniej Pan Bóg: pokazuje, że cię przytula, bierze na kolana, płacze z tobą. To gadanie, że gdy wypowiadasz: „bądź wola Twoja”, On ci coś zabiera, pochodzi od tych, którzy boją się Boga, a ich religijność jest opar-ta na strachu: Bóg jest po to, by mi przyłożyć, i tylko czeka na odpowiedni moment.
Wypowiadamy często te słowa jak zgodę na jakieś ogromne cierpienie, zawirowania…
– Kiedyś nie miałem z „Ojcze nasz” problemów, klepałem paciorek bezmyślnie. Ale przyszedł czas refleksji, gdy przymierzyłem te słowa do mojego życia i uwierzyłem, że szczęśliwy będę tylko wtedy, gdy każdego dnia poproszę o wypełnienie się woli Boga w historiach, w których uczestniczę. Bo jeśli niebo jest stanem szczęścia – bez smutku, zła i łez – to nie muszę się bać, że cokolwiek złego Bóg zamyślił dla mnie tu, na ziemi.
Lubimy być zbawicielami świata. Nawet modląc się za najbliższych, mamy gotową receptę, dyktujemy Bogu, jak ma ich dotknąć…
– Tak! Pan Bóg jest na nasze usługi. Pół roku temu podeszła do mnie przejęta kobieta i mówi: – Czy może się ojciec pomodlić za mojego syna, alkoholika? Jest beznadziejnie, nie chce się leczyć. Modlą się już za niego karmelitanki i norbertanki, i zmartwychwstanki, i księża pallotyni. Gdyby się jeszcze ojciec pomodlił…
A mnie coś odbiło i powiedziałem: Nie będę się modlił! – Dlaczego? – zatkało zszokowaną kobietę – A ja tyle dobrego o ojcu słyszałam…
– Nie będę się modlił, bo skoro już tylu ludzi się modli i nic z tego nie wynika, to może nie o to w tym wszystkim chodzi? Może mamy się modlić o spełnienie woli Bożej? O to, by pani syn poszedł do nieba, bo umrze jako alkoholik? Widzę jednak, że ranię tę kobietę, więc mówię: – Czy pani wierzy, że Bóg kocha pani syna bardziej niż pani? – Słucham??? – Czy pani ufa, że Bóg kocha go bardziej niż pani? – Wierzę. – To proponuję, niech pani przestanie się za niego modlić i zacznie się modlić za jakąś osobę, o której tylko Pan Bóg wie, że jej zbawienie jest zagrożone. To będzie czysta modlitwa, bo pani nie wie, kto to jest… Odeszła. Po dwóch miesiącach spotykam ją, a ona woła: – Stał się cud! Mój syn (a dałam mu modlitewny spokój) sam zgłosił się na leczenie i zauważył, że ma problem z alkoholem. Chciałam księdzu powiedzieć, że Bóg jest wielki.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Katecheza IV - "Modlitwa jak chleb"