Papabili: przyszli (prawie) pewni papieże?

Od wielu lat, a może nawet stuleci przed każdym kolejnym konklawe, czyli wyborem następnego papieża, w środkach przekazu pojawiają się nazwiska tych kardynałów, które – zdaniem owych mediów – mają największe szanse na objęcie najwyższego urzędu w Kościele katolickim. Są to tzw. „papabili”, czyli (prawie) papieże. Samo to określenie sięga mniej więcej XIV wieku, choć trudno dokładnie wskazać, kiedy pojawiło się po raz pierwszy.

Przyrostek -bile jest pochodzenia włoskiego, wywodząc się z łaciny (-bilis) i oznacza, ogólnie biorąc, że pojęcie podstawowe, do którego jest dołączony, jest możliwe do spełnienia czy wykonania, np. cantabilis – śpiewny, nadający się do śpiewania. W naszym przypadku „papabilis” wskazuje na kogoś, kto może zostać papieżem. Teoretycznie więc słowo to odnosi się do każdego uczestnika konklawe, w praktyce jednak dotyczy tylko tych kardynałów, którym media i osoby, uważające się za znawców przedmiotu, dają największe szanse zostania papieżem. Czasami wobec tej grupy purpuratów używa się określenia „preferiti”, czyli „preferowani, faworyci”.

Papabili a papieże XX wieku

Przed każdym konklawe krąg owych „papabili” jest zmienny – w dawniejszych czasach, gdy liczba purpuratów nie była wysoka, środki transportu nie pozwalały na szybkie przemieszczanie się, i przepływ informacji, także tych poufnych, był znacznie bardziej ograniczony, takich głównych faworytów było zwykle kilku, rzadko kilkunastu. Z drugiej strony należy pamiętać, że jeszcze do początku XX wieku niektórzy monarchowie europejscy mieli prawo sprzeciwiać się wyborowi tych kandydatów, którzy z jakichś powodów im nie odpowiadali. Wszystko to sprawiało, iż „papabili” stanowili stosunkowo niewielką liczbę hierarchów, a i tak nie zawsze z ich grona był wybierany nowy papież.

W przeszłości taki faworyt stawał się nowym biskupem Rzymu zwykle wtedy, gdy w sposób mniej lub bardziej wyraźny wskazał na niego jego poprzednik. Tak było np. z kard. Eugenio Pacellim (1875-1958), którego na swego następcę upatrzył sobie Pius XI. To on mianował go kardynałem, później sekretarzem stanu i wysyłał jako swego przedstawiciela na różne ważne wydarzenia kościelne na całym świecie. I rzeczywiście konklawe, które zebrało się 2 marca 1939, jeszcze tego samego dnia w trzecim głosowaniu wybrało Pacellego na papieża, który przybrał sobie imię Pius XII (nawiasem mówiąc wybór ów nastąpił w dniu jego 63. urodzin).

Podobnie było z kard. Giovannim Battistą Montinim (1897-1963), którego wskazał, choć nie tak wyraźnie jak to uczynił Pius XI, św. Jan XXIII. Głosowanie trwało wprawdzie dłużej, bo dwa dni, ostatecznie jednak w piątej turze (niektórzy twierdzą, że w czwartej lub szóstej) 21 czerwca 1963 kardynałowie wybrali niespełna 66-letniego wówczas arcybiskupa Mediolanu na biskupa Rzymu, który wybrał dla siebie nieużywane od ponad trzech wieków imię Paweł VI (poprzedni papież o tym imieniu panował w latach 1605-21).

Faworytem mediów był też, choć w mniejszym stopniu niż tamci kandydaci, kard. Joseph Ratzinger (ur. w 1927) – przez prawie 25 lat najbliższy współpracownik św. Jana Pawła II. Szczególnie pod koniec pontyfikatu papieża-Polaka był jego „prawą ręką”, wykonywał szereg ważnych misji zleconych mu przez niego i to on przewodniczył Mszy pogrzebowej za papieża Wojtyłę 8 kwietnia 2005 na Placu św. Piotra w Watykanie. Toteż wybór 19 kwietnia 2005 niemieckiego purpurata na jego następcę, który przybrał imię Benedykt XVI, dla wielu obserwatorów nie był wielkim zaskoczeniem.

Niemniej jednak przed konklawe media wymieniały jeszcze kilku potencjalnych kandydatów, a właściwie grupy głównych konkurentów: kardynałów Ratzingera i Carlo Marii Martiniego, z Ameryki Łacińskiej: Jorge Mario Bergoglio i Oscara Rodrigueza Maradiagi oraz Pétera Erdő z Węgier i kilku purpuratów z Włoch. Z przecieków (a właściwie de facto złamania przez niektórych uczestników tamtego zgromadzenia przysięgi zachowania bezwzględnej tajemnicy o jego przebiegu) wynika, że przyszły Benedykt XVI od razu uzyskał wyraźną przewagę nad pozostałymi rywalami, nie na tyle jednak dużą, aby zostać wybranym. Dopiero w czwartej turze oddano nań 77 głosów, a więc tyle, ile wynosiła wymagana większość 2/3 głosów.

Z kolei w konklawe w dniach 12-13 marca 2013, które wybrało następcę papieża Ratzingera – Franciszka, było, według różnych mediów, nawet 30 mniej lub bardziej „pewnych” papabili. Znaleźli się wśród nich m.in. kardynałowie: kurialiści – Francis Arinze, Tarcisio Bertone, Marc Ouellet, Gianfranco Ravasi czy Leonardo Sandri oraz diecezjalni – Philippe Barbarin z Francji, Antonio Cañizares z Hiszpanii, Péter Erdő z Węgier, Crescenzio Sepe z Włoch i Luis A. Tagle z Filipin. W tym gronie wymieniano również metropolitę Buenos Aires Jorge Mario Bergoglio, ale w dalszej kolejności, jako „pewniaka drugiej kategorii”, tymczasem – jak wiadomo – to on wyszedł z tamtego konklawe jako nowy papież. Kilka lat później, przy okazji ujawniania kolejnych przecieków z wyborów w 2005, okazało się, ku wielkiemu zaskoczeniu większości obserwatorów, że właśnie on był głównym konkurentem byłego prefekta Kongregacji Nauki Wiary.

Specyfika wyboru biskupa Rzymu wymaga uzyskania przezeń przynajmniej 2/3 oddanych głosów. Jeśli nie uda się tego osiągnąć w pierwszych dwóch-trzech turach, wówczas nieformalne grupy „nacisku”, mające swoich faworytów, mogą utworzyć „koalicje”, stawiając na jednego wspólnego kandydata, który może mieć większe szanse na wybór niż jego konkurent. Wówczas może się zdarzyć, że niemal pewny „papabile” sprzed konklawe przepadnie a na najwyższy urząd w Kościele kardynałowie wybiorą kogoś „z cienia”. Tak było np. z Janem XXIII, który ze względu na wiek (w chwili wyboru miał prawie 77 lat) miał być papieżem „przejściowym” do czasu pojawienia się jakiejś bardziej wyrazistej osobowości, a okazało się, że był to pontyfikat pod wieloma względami przełomowy, chociaż krótki (trwał nieco ponad 4,5 roku).

Niespodzianką zakończyło się też konklawe 26 sierpnia 1978, które wybrało głową Kościoła, i to już w trzecim głosowaniu, niespełna 66-letniego wówczas patriarchę Wenecji kard. Albino Lucianiego. Zaskoczył on Kościół i świat, przyjmując podwójne imię Jan Paweł I dla uczczenia swych dwóch wielkich poprzedników. Jako pasterz Kościoła weneckiego (podobnie jak kard. G. Roncalli przed wyborem na papieża) nie był on postacią nieznaną szerszemu ogółowi, ale z całą pewnością nie należał do „papabili”. Przed tamtymi wyborami po raz pierwszy zaczęto głośno mówić o możliwości postawienia na nie-Włocha, wymieniając w tym kontekście także dwóch polskich purpuratów: Stefana Wyszyńskiego i Karola Wojtyłę, ale wynik konklawe potwierdził dotychczasową wielowiekową tradycję.

Gdy nowy papież zmarł niespodziewanie po 33 dniach sprawowania urzędu 28 września tegoż roku, głosy o wyborze na to stanowisko kardynała spoza Włoch były już znacznie silniejsze i przekonywające, choć nie można powiedzieć, aby wśród kościelnych „bookmacherów” metropolita krakowski miał najwyższe notowania. Jednym z głównych faworytów był, podobnie jak na poprzednim konklawe, włoski kardynał Giovanni Benelli, ale wewnętrzne spory, a nawet walki wśród samych Włochów przyczyniły się do tego, że większość kardynałów-elektorów opowiedziała się 16 października 1978 w ósmym głosowaniu właśnie za „przybyszem z dalekiego kraju”. Tak rozpoczął się jeden z najdłuższych i najdonioślejszych w dziejach Kościoła i świata pontyfikat, którego skutki są w takim czy innym stopniu odczuwane po dziś dzień.

« 1 2 »