Na wieczór wyborczy Komorowskiego wielu dziennikarzy jechało z poczuciem, że będą relacjonować klęskę marszałka Sejmu. Stało się inaczej, chociaż 4 lipca triumfu jeszcze nie świętowano.
SMS-y z sondażowymi przeciekami nie pozostawiały złudzeń: do godz. 13.00 Kaczyński wygrywa z Komorowskim: 54 do 46 proc. Ale po 17.30, gdy dziennikarze rozstawiali już kamery w pobliżu podestu dla Bronisława Komorowskiego, szeptano, że różnice między kandydatami są niewielkie. Około 18.20 Bronisław Komorowski w sondażach miał już lekką przewagę. – Muszę mieć jego minę! – emocjonował się fotoreporter z agencji Reuters, ustawiając gigantyczny, obiektyw 30 metrów od wielkiego napisu „Zgoda buduje”. Po 19.00 pierwsi goście zajmowali miejsca przed sceną. Można było zobaczyć Piotra Adamczyka i Joannę Szczepkowską, Andrzeja Wajdę i Andrzeja Strzeleckiego, Stanisława Tyma i Krzysztofa Pendereckiego. I chyba większość z licznego, blisko 180-osobowego komitetu poparcia. Stefan Niesiołowski ucina sobie pogawędkę z ks. Kazimierzem Sową, ministrowie rządu Tuska zajmują miejsca w pierwszym rzędzie, obok Marka Borowskiego, Tadeusza Mazowieckiego i Władysława Bartoszewskiego, który przyszedł na wieczór razem z żoną.
Na stolikach przygotowane plansze: Bronisław Komorowski prezydent RP. Ale przed 20.00 ktoś stawia je pod ścianą, daleko od głównej sceny. Czyżby miały się nie przydać? W październiku 2007 r. biurowiec Focus był dla PO miejscem szczęśliwym: w wyborach parlamentarnych pokonała tu PiS 41 : 31. Z głośników sączy się ledwo słyszalny jazzowy podkład. Na galerii, kilka metrów nad głowami zebranych, stoją dwie maszyny do konfetti. – Mam 10 kilo biało-czerwonych prostokącików. Poszybują, jak tylko dostanę znak ze sztabu – tłumaczy pracownik wynajętej firmy. BOR pilnie strzeże Centrum Konferencyjnego na piętrze. Tu sztabowcy i osoby z plakietkami „Gość” lub „VIP” świętować będą zwycięstwo lub opłakiwać klęskę. Po minach tych, którzy wchodzą do budynku, trudno rozpoznać, czego spodziewają się bardziej. Katarzyna Kolenda-Zaleska wyróżnia się z tłumu: stoi wyżej, wśród kilkudziesięciu kamer, w sukience koloru nadziei. Na wieczór akredytowała się rekordowa liczba dziennikarzy z całego świata: blisko 360.
Pięć minut przed 20.00 do gości dołącza sztab wyborczy Bronisława Komorowskiego, ale on sam czeka na górze, dyskretnie obserwując reakcje wpatrzonych w telebimy. Punkt 20.00 w holu biurowca wybucha euforia. „Bronek, Bronek” – skanduje tłum. Ktoś intonuje „Sto lat”. Rozpromieniony Stefan Niesiołowski ściska się ze wszystkimi wokół, Elżbieta Dzikowska rzuca się Bronisławowi Komorowskiemu na szyję. Ten z uśmiechem przyjmuje prezent, słonika z uniesioną trąbą. Ktoś próbuje mu wcisnąć biało-czerwoną flagę. – Kochani! Wygrała demokracja! – rozpoczyna swoje przemówienie.
Wszyscy się boją, że kilkuprocentowa różnica między kandydatami może stopnieć. Konfetti więc nie frunie, a przemówienie Bronisława Komorowskiego brzmi, jakby wygrał Jarosław Kaczyński. Obok stoi – to już prawie pewne – prezydentowa Anna Komorowska z ogromnym bukietem kwiatów. Biało-czerwone róże, które Bronisławowi Komorowskiemu wręczyła 20 minut temu Iwona Guzowska, tego wieczora pojadą ze Sławomirem Nowakiem do Joanny Kluzik-Rostkowskiej. Cała sala śpiewa „Mazurka Dąbrowskiego”. Po pół godziny niemal pustoszeje. Zanim goście przeniosą się do sali bankietowej, Donald Tusk mówi, że jeśli wyniki się potwierdzą, będzie to jedna z najszczęśliwszych chwil w jego życiu.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Tomasz Gołąb