Krzyż na drogę - Wielki Post z Gościem O perfekcjonizmie, wymodlonej porażce i sytuacjach nie bez wyjścia z Leszkiem Blanikiem rozmawia Jacek Dziedzina.
Leszek Blanik - urodził się w Wodzisławiu Śląskim, mieszka i pracuje w Gdańsku, ma 33 lata. Mistrz Europy, mistrz świata i mistrz olimpijski z Pekinu w gimnastyce sportowej, twórca oryginalnego skoku „blanik” – wpisanego ofi-cjalnie pod nr 332 przez Międzynarodową Federację Gimnastyczną.
Jacek Dziedzina: Nie jestem pewien, czy trafiłem pod dobry adres…
Leszek Blanik: – Dlaczego?
Mamy rozmawiać o krzyżu i cierpieniu, a ludzie mówią o Tobie: perfekcjonista.
– Ci, z którymi pracuję, mają krzyż ze mną, bo jestem strasznie wymagający (śmiech). Bardzo dużo wymagam od siebie przy pracy, to fakt. Nie mógłbym wymagać od innych, gdybym najpierw nie wymagał od siebie. Cała moja kariera jest po części karierą samotnika. Brnę w stronę wyznaczonego celu. Czasem jestem perfekcjonistą aż do przesady.
Czy u takiego perfekcjonisty jest miejsce na porażkę?
– Miałem kilka porażek w swoim życiu, one są nieodzowne na drodze do sukcesu. Nie znam przypadków, żeby ktoś doszedł do sukcesu bez porażek. Miałem problemy związane z bazą treningową, z tym, że wywodzę się z mniejszego miasteczka – nie żebym tego żałował, ale chłopakowi z prowincji dużo trudniej jest się przebić.
W 2004 roku okazało się, że perfekcjonista nie może wyjechać na igrzyska olimpijskie do Aten. Bolało?
– Nie zakwalifikowałem się, choć byłem pierwszym zawodnikiem w światowym rankingu. Mocno walczyłem o tzw. dziką kartę, ale nie otrzymałem jej od federacji międzynarodowej – już jako brązowy medalista olimpijski z Sydney i jako wicemistrz świata z 2002 roku. Zostałem trzecim rezerwowym. To był bardzo duży cios dla mnie. Porażka boli najbardziej wtedy, gdy jesteś bardzo wysoko i nagle spadasz mocno w dół.
Zamknąłeś się w pokoju i zacząłeś wygrażać całemu światu?
– Miałem pretensje tylko i wyłącznie do siebie. Wszystko, co ważne, jest w naszych rękach. Powinniśmy zatem mieć pretensje tylko do siebie, jeżeli coś nie wychodzi. Kiedy w Sydney zdobyłem brązowy medal olimpijski, zadzwoniłem do mojego ojca i podziękowałem mu za wszystkie lata wyrzeczeń. Wtedy w słuchawce był jeden płacz. Cztery lata później sytuacja się odmieniła – nie byłem w stanie zadzwonić do ojca.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
(obraz) |
rozmowa z Leszkiem Blanikiem