Trzy lata temu wysłał pierwszego ewangelizacyjnego SMS-a. Dziś młodzi, którymi kieruje, rozsyłają ich 300 tys. miesięcznie. Ks. Rafał Jarosiewicz dostał najdłuższy rachunek telefoniczny świata. Ma prawie 900 stron i ponad 100 metrów długości.
Niektórzy neofici jadą na ewangelizację z hasłem: „Brunetki, blondynki, ja wszystkie was dziewczynki… nawracać chcę”. Są tacy, którzy spodziewają się, że wyjdą ewangelizować na pole namiotowe wielkiego festiwalu, a wzruszone punki i metale jak jeden mąż wstąpią do wyższego seminarium. Rafał Jarosiewicz, młodziutki uczeń z Białej Podlaskiej, przeżył na swym pierwszym ewangelizacyjnym wyjeździe do Jarocina prawdziwe trzęsienie ziemi. Na dzień dobry dostał nożem w brzuch. A potem jedna dziewczyna poprawiła: uderzyła go w twarz.
Ciągle słyszę ten krzyk
– Pijany facet wyzywał Jezusa. Rzucał wiązankę za wiązanką – opowiada. – „Chłopie! Ja się ciebie wcale nie boję! – rzuciłem zuchwale – Możesz zabić moje ciało, ale duszy i tak nie zabijesz!”. Facet podszedł do mnie, wyciągnął nóż i dziabnął mnie nim. Uratował mnie inny „załogant”: potężny, wytatuowany mężczyzna. Nawet nie zauważyłem, kiedy złapał rękę z nożem. Uratował mi życie. Wyrwał z rąk pijanego nóż, wbił go w ziemię i rzucił: „Dopóki ja tu rządzę, nie będzie żadnej rozróby!”. Po raz pierwszy w życiu poczułem na żebrach nóż. Przestałem grać chojraka. Spokorniałem. Wiedziałem, że tylko tu sprzątam. To Bóg rodzaje karty. Niedługo potem dostałem od jednej napakowanej dziewczyny w twarz. Te dwa zdarzenia były wielką lekcją pokory. Dlaczego nie zwiałem i nie zamknąłem się w skorupie lęku? Bo ja naprawdę doświadczałem działania Boga, który dotykał tych ludzi. Zapamiętałem zwłaszcza jeden obrazek. Do dziś po plecach przechodzą mi ciarki… Msza za zmarłych muzyków rockowych.
Kościół pękał w szwach. Obok siebie wszystkie nienawidzące się na co dzień subkultury. Po kazaniu do ambony podeszła Monika – krucha, uśmiechnięta blondynka. Zaczęła mówić świadectwo. Porażające. O tym, jak Jezus pomógł jej przebaczyć ojczymowi, który wykorzystywał ją seksualnie. Cisza jak makiem zasiał. Mówiła spokojnie, bez emocji. Nagle zerwał się jeden facet. Punk z irokezem, bez koszulki. Zaczął przedzierać się przez tłum i krzyczeć na cały głos: Udowodnij mi, że Bóg istnieje! Udowodnij mi to! Zadrżałem. W tym krzyku było tyle tęsknoty. Chłopak zbliżał się do Moniki krok po kroku. Zareagować? Może dojść do rękoczynu. Jeden z księży wstał, by oddzielić faceta od dziewczyny. A ona spojrzała punkowi w twarz i powiedziała: Jeśli mogę dziś publicznie powiedzieć to, co mówię, to największy dowód na to, że On istnieje. Facetowi ugięły się nogi. Padł na kolana. I pozostał tak do samego końca Mszy! Po kilkunastu latach, już jako kapłan, wciąż słyszę krzyk: Udowodnij mi, że Bóg istnieje! Nie siedzę w domu. Wychodzę do młodych i mówię: Jezus was kocha.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Marcin Jakimowicz