Kowboj jest jeden. Wzywa do walki w samo południe. Między saturatorem a korkiem trabantów i maluchów przeżywamy „nasze pięć minut”.
Z sokiem czy bez? – pyta znudzony facet opierający się o saturator. Pssss – napełnia się wodą z bąbelkami gruba jak słoik, byle jak opłukana szklanka. Koniec maja. Gorąco. Spoceni ludzie w modnych dekatyzowanych dżinsach przystają na dziurawym chodniku. Są spokojni. Nie wiedzą o ptasiej grypie, która za kilkanaście lat będzie czyhała za każdym rogiem. Nie słyszeli też o jej świńskiej odmianie. Piją z brudnych szklanek. Mam na uszach słuchawki walkmana. „Ojczyznę kochać trzeba i szanować/ Nie deptać flagi i nie pluć na godło/ Należy też w coś wierzyć i ufać/ Ojczyznę kochać i nie pluć na godło” – śpiewa Muniek Staszczyk. Sporo ironii. Ale w tych dniach te słowa brzmią jakoś inaczej.
Profesor lepi plakaty
Wysiadam na Mickiewicza. Mijam korek maluchów i trabantów. Cztery miesiące temu zniesiono kartki na benzynę i talony na samochody. Zostały jeszcze kartki na mięso. Biegnę, autobus spóźnił się o kwadrans. Norma. Katowice. Ulica Stawowa. Po schodkach zbiegam, by kupić chrupiącego hot doga. Pycha. Czym oni go polewają? To nie ketchup, to słodkawy sos pomidorowy. Nie ma tu jeszcze McDonald’sa. Pierwsza restauracja (dla młodych symbol zachodniego świata) powstanie w Warszawie dopiero za trzy lata. Na Stawowej spotykamy się z prof. Walerianem Pańką, świetnym prawnikiem z pobliskiego uniwersytetu. Kandyduje z listy Komitetu Obywatelskiego. Osobiście będzie naklejał wyborcze plakaty. Idziemy jako otoczka. Licealiści, kilku studentów. Niektórzy mają niebawem egzaminy z prawa rolnego. Oni również lepią wyborcze ogłoszenia. Chcą zaliczyć zerówkę?
Pierwszy plakat własnoręcznie zawiesza
prof. Pańko. Uśmiecha się. Nikomu nawet przez myśl nie przemknie, że po dwóch i pół roku, gdy jako szef NIK-u będzie wracał z Warszawy, w jego samochód uderzy rozpędzone BMW. Na razie trwa przedwyborcza sielanka. Nic nie zwiastuje tragedii. – A co pan tu na moim sklepie będzie naklejał?! – wyskakuje „z pyskiem” kobiecina – Oooo, pan Walerian, przepraszam bardzo – rumieni się speszona. Dostaje garść ulotek wyborczych. Proste jak drut hasła: „Nie śpij, bo cię przegłosują”, „Musimy wygrać”. Niektóre ulotki drukowane jeszcze na powielaczu. Brudzą palce. Wystarczą, by wygrać? Kobiecina wraca z ulotkami do sklepu. Z otwartych drzwi sączy się leniwie nowy radiowy hit: „Kochać to nie znaczy zawsze to samo” – nuci Andrzej Krzywy z De Mono.
Krasnoludki i bezrobotny Rokita
Z zazdrością słucham o wyczynach Pomarańczowej Alternatywy. O uśmiechających się z murów Wrocławia krasnoludkach, o okupowaniu budki telefonicznej. W Krakowie na ulicach rządzi Wolność i Pokój. Trzymam pod pachą ich pismo „A cappella”. Gazety podają: 9 stycznia 1989 przed Sądem Najwyższym zapadł wyrok zakazujący krakowskiemu adwokatowi Janowi Marii Rokicie wykonywania zawodu, ponieważ „jego osoba nie daje rękojmi wykonywania zawodu w zgodzie z zasadami ustroju socjalistycznego”. Rokita był członkiem Ruchu „Wolność i Pokój”. Inne wiadomości? Kapitan polskiego trawlera „Kantar” nie wpłynął do portu w Bostonie, by uniemożliwić ucieczkę członkom załogi. Mimo tego zbiegło 12 marynarzy, skacząc na pokład amerykańskiej barki zaopatrującej statek w paliwo. Wszyscy poprosili o azyl w USA. Tydzień wcześniej z polskich statków uciekło 27 marynarzy. W jedynie słusznej prasie elaboraty na temat wydanej przez PWN książki Eleny Ceauşescu „Stereospecyficzna polimeryzacja izoprenu”. Rumuńska propaganda żonę dyktatora okrzyknęła „naukowcem światowej sławy”. Ani słowem nie wspomina, że Elena została wyrzucona za ściąganie podczas egzaminu z chemii w studium dla dorosłych. Za pół roku, w pierwszy dzień świąt Bożego Narodzenia Elena wraz z mężem zostanie rozstrzelana.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Marcin Jakimowicz