W stolicy Stanów Zjednoczonych zapanowała obamomania. Gdzie się człowiek nie obejrzy, widzi Baracka Obamę.
Dystrykt Kolumbia to bardzo specyficzne miejsce. Z pewnością mało reprezentatywne w porównaniu z resztą Ameryki. To, co się tutaj dzieje od 4 listopada, przechodzi wszelkie wyobrażenie. Dystrykt to wydzielony obszar ok. 100 mil kw., gdzie mieszka niewiele ponad pół miliona ludzi, głównie urzędników centralnej administracji rządowej. Wynik wyborów jednoznaczny: 93 proc. dla Obamy, 7 proc. dla McCaina!
Do lat 60. ub. wieku mieszkańcy dystryktu nie mieli prawa wybierania elektorów. Dziś wyznaczają ich trzech. Nadal nie mają swoich przedstawicieli w Kongresie, co jest widoczne na niemal każdej tablicy rejestracyjnej. „Taxation without representation”, czyli płacimy podatki, a nie mamy swoich przedstawicieli w Kongresie. Miasto Obamy Waszyngton to obecnie miasto Obamy. Jadąc z lotniska Dulles, położonego w sąsiedniej Wirginii, na ziemi widziałem pogniecioną pierwszą stronę „The Washington Post” z wielkim napisem: „Obama makes history”. Dopiero później dowiedziałem się, że ta gazeta warta jest na czarnym rynku okrągłe 100 dolarów.
Gdy zabrakło gazet, główne waszyngtońskie dzienniki w kolejnym dniu musiały dodrukować od 150 do 300 tysięcy dodatkowych egzemplarzy. Przed wejściem na główną stację metra kolejka około 200 osób. Czarnoskóry mężczyzna trzyma w ręku historyczny numer gazety. – Jak nie chcesz stać w kolejce, mogę ci sprzedać za 100 baksów – proponuje. Jak stanę w kolejce, zapłacę 1,5 dolara. Idę dalej. Wzdłuż całej alei na każdym kawałku ławek, drzew, koszy na śmieci pełny wybór gadżetów z kampanii Baracka Obamy.
Koszulki, bluzy, kurtki, czapeczki baseballowe, zimowe, chusty, rękawiczki, znaczki, nalepki na lodówki, zdjęcia, szaliki, obrazy w ramkach, bez ramek, karykatury, zdjęcia z zastępcą Joe Bidenem, z rodziną i fotografi e córek prezydenta. Przed sklepem z politycznymi gadżetami na Pennsylvania Avenue, kolejka nie tylko do kasy, ale także do wystawionego przed sklepem manekina Obamy. Ekspedienci nie nadążają z wykładaniem breloczków i koszulek. Popularne są też naklejki: „20.01.2009. The last day of Bush” (20.01.2009. Ostatni dzień prezydentury Busha). Przy kolejnym straganie widzę tylko czapeczki McCaina. – Wszystkie czapeczki Obamy już sprzedałem – mówi Tyron. Pytam o koszulki McCaina, bo na stoisku ich nie widzę. Sprzedały się? Tyron zaprasza mnie na tył swojego stoiska i pokazuje kosz na śmieci – tam są koszulki McCaina.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Paweł Toboła-Pertkiewicz, dziennikarz gospodarczy