To nie miała być tylko wojna o Gruzję i Kaukaz. Rosja testowała tolerancję Zachodu dla swoich imperialnych zapędów.
Pierwszy tydzień wojny działał na korzyść Rosji. Milczały Niemcy, wstydząc się pierwszej reakcji swojego MSZ, oskarżającego Gruzję o naruszenie prawa. Jak tłumaczył „Gościowi” Thomas Urban, korespondent niemieckiej prasy, koalicja SPD-CDU jest podzielona w ocenie tej wojny. Poza tym, Angela Merkel planowała wizytę w Moskwie, a kultura dyplomatyczna nakazuje, by powstrzymać się od krytyki gospodarza przed wizytą. Milczała Wielka Brytania i Francja, choć ta druga w końcu zdecydowała się na mediację pokojową. Także USA w pierwszych dniach zareagowały dość niemrawo na rosyjską inwazję. Poza Polską, krajami bałtyckimi i Ukrainą, milczała cała reszta. Dla niektórych nawet kolejne ofiary, tysiące uchodźców i butne deklaracje Kremla nie były jeszcze dowodem na całkowitą kompromitację Rosji jako przewidywalnego i cywilizowanego partnera. Można było odnieść wrażenie, że ostre słowa prezydenta Kaczyńskiego, wypowiedziane w Tbilisi, spotkały się z bardziej zdecydowaną krytyką niż ludobójcze poczynania duetu Miedwiediew–Putin (z akcentem na P). Zachód zareagował ostrzej, kiedy okazało się, że Rosja nie ma zamiaru dotrzymywać żadnych porozumień pokojowych. A prezydent Miedwiediew ogłosił, że Rosja będzie gwarantem niepodległości separatystycznej Osetii i Abchazji „nie tylko na Kaukazie, ale i na całym świecie”. Co w języku dyplomatycznym oznacza po prostu: wycelujemy rakiety w każdego, kto będzie się temu przeciwstawiał.
Dwie strony medalu
Co kilka dni otrzymywałem z Gruzji dramatyczne SMS-y: „Jeszcze nie możemy wrócić do Gori. Pokazują w TV, jak Osetyjczycy obrabowują domy! Modlimy się!”. To relacje ks. Włodzimierza Aksentjewa z parafii w Gori. Kilka dni później pisze: „Rosyjska armia jeszcze nie wycofała się z Gori, jutro już druga niedziela bez Mszy św. w parafii. Modlimy się o rychłe zakończenie wojny”. Udało mi się porozmawiać z nim telefonicznie, w czasie gdy formalnie Rosjanie mieli wycofywać swoje wojska, a nadal dokonywali czystek wśród ludności. Panowała totalna dezinformacja. – Nie wiem, jak się pan do mnie dodzwonił – mówił zdziwiony, bo rzeczywiście kilka godzin zajęło przebijanie się przez uszkodzone sieci. Przebywał akurat w Tbilisi, gdzie uciekł z większością swoich parafian. – Niektórzy, starsi, zostali. Powiedzieli mi: może i zginiemy, ale zginiemy tutaj, w domu. Nie mogę się z nimi skontaktować, bo w mieście nie ma elektryczności. Nie mogą naładować swoich komórek – mówił z troską w głosie. Mimo iż sam stał się ofiarą ataku Rosjan, potrafi przyznać, że nic tu nie jest czarno-białe. Nie jest wyznawcą schematu: źli Rosjanie i dobrzy Gruzini. – Trudno mówić, kto jest bardziej winny.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Jacek Dziedzina