Agata Puścikowska: Pomaga Ojciec kobietom, które zgodziły się na terminację ciąży, czyli de facto zgodziły się na przyspieszenie śmierci własnego dziecka. W wielu przypadkach jest to też zgoda na uśmiercenie dziecka chorego, a zdolnego do życia. Dlaczego kobiety po terminacji zgłaszają się do Ojca?
o. Marcin Mogielski: – Bo bardzo, niewyobrażalnie wręcz cierpią. Najpierw, gdy dowiadują się, że ukochane i wyczekiwane dziecko jest dotknięte ciężką chorobą. Taki „wyrok” to szok. Emocji jest tak wiele, że tłumią często i serce, i rozum. A potem matki przeżywają jeszcze większy koszmar, gdy następnego dnia po zabiegu wychodzą same do domu, często ze świadomością, że „zabiły”. Bolesne jest to, że większość z nich, jak mi potem opowiadają, nie podjęła decyzji o terminacji świadomie. Często sprawa wygląda tak: lekarz robi badania, i gdy „nie ma wątpliwości”, od razu kieruje na zabieg. Kobieta podpisuje zgodę, ale nie robi tego świadomie.
Nie dostaje wsparcia, nie mówi się jej o alternatywie, a jeśli nawet – to w ciemnych barwach. Nie ma przy niej psychologa, nie ma czasu na oswojenie się z sytuacją. Lekarz, często rutyniarz, z „dobrego serca” podtyka jej terminację. A to „dobre serce” jest często podyktowane wygodnictwem i „możliwościami finansowymi” polskiej służby zdrowia... Bo wiadomo, że kobietę w tak trudnej ciąży trzeba otoczyć szczególną opieką. Aby możliwa była jakakolwiek pozytywna zmiana, trzeba uwrażliwiać sumienie lekarzy i pielęgniarek.
Lekarz ma przecież towarzyszyć, być, pomagać, a nie zabijać. To ma być służba zdrowia, czy służba śmierci? Lekarz nie może być robotem bez serca. Chore, małe dziecko jest pacjentem, a lekarz je… zabija. Lekarze czy położne nie mogą usprawiedliwiać wszystkiego brakiem pieniędzy. Cóż to za moralność: „Będę dobra dla pacjentki za 8 tys. zł”. A za 800 zł to już nie? To nie brak funduszy, ale brak człowieczeństwa. Człowiek chory, słaby, potrzebuje drugiego człowieka, a nie narzędzi chirurgicznych.
Lekarze-rutyniarze, bez serca, a z drugiej strony… księża, którzy nie potrafią pomóc…
– Niestety… Kobiety ze łzami opowiadają o braku zrozumienia, o złych słowach, które padły z ust osób duchownych. Nie trzeba tych kobiet przekonywać, że to, co zrobiły, jest złe! One potrzebują wsparcia, a nie grożenia palcem. Nie wolno być sędzią. Kobieta po terminacji, która przychodzi po pomoc do kapłana, już się sama osądziła, i to najczęściej zbyt surowo. Potrzebuje miłosierdzia. Trzeba ją często ratować przed samą sobą… Kapłan powinien być w tym momencie ikoną miłosiernego Boga. Chrystus jest miłosierny, a nie „moralizatorski”. Księża nie mają często krztyny wrażliwości. Są jak zimne roboty: zanim wysłuchają i zrozumieją, już „wiedzą”. I niestety często są po prostu niedokształceni. Nie rozróżniają choćby terminów „poronienie”, „aborcja” i „terminacja”. Słyszałem o takich przypadkach, gdy dziewczyna po poronieniu samoistnym została potraktowana jak morderczyni…
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Rozmowa z o. Marcinem Mogielskim*, dominikaninem