Barbara Gruszka-Zych: W idealnym państwie Platona najważniejszą rolę odgrywał wychowawca – odpowiednik dzisiejszego ministra kultury. Pomagał obywatelom w samodoskonaleniu. Czy Pan Minister ma zamiar preferować w kulturze przedsięwzięcia zachęcające do praktykowania cnót?
Kazimierz Michał Ujazdowski: – Niestety, nie mogę spełniać celów Platona. Kreślił wizję ustroju, w którym rola wychowawcy zdecydowanie przekracza możliwości ministra kultury. Poza tym nie był rzecznikiem państwa respektującego pluralizm i wolności obywatelskie, a chodzi przecież o to, żeby wolny człowiek służył dobru. Natomiast mój mecenat w sferze kultury niezaprzeczalnie jest związany z funkcją edukacyjno-wychowawczą. Sama kultura spełnia taką rolę, będąc skarbnicą ideałów i wzorców, może pomagać w podnoszeniu cywilizacyjnym Polski.
Taką formą mecenatu jest wsparcie, jakiego udzielił Pan „Księdze cnót” Zbigniewa Raua.
– W przeciwnym razie mogłaby zostać niezauważona. Ministerstwo Kultury stale zwraca uwagę i promuje ideały przez rozliczne programy, np. opieki nad dziedzictwem kulturalnym, zabytkami, krzewiąc w ten sposób cnotę patriotyzmu, wdzięczności wobec dokonań przodków. Zaś program „Świadkowie historii” polega na wspieraniu działań związanych ze zbieraniem i dokumentowaniem indywidualnych świadectw historycznych. On także jest związany z cnotą patriotyzmu, odpowiedzialności za wspólnotę. Powinniśmy na te cnoty spoglądać w sensie religijnym i świeckim. Wszystkie one mają, poza religijnym, czysto świeckie znaczenie. Co ważne – bardzo poprawiają jakość życia społecznego i stosunków międzyludzkich.
Jakie postacie były dla Pana Ministra wzorem cnót?
– Wchodziłem w dorosłe życie w okresie przełomowym – „Solidarności” i stanu wojennego. Wtedy wydawało mi się, że najważniejsze są cnoty heroiczne, czyli odwaga oparcia się niewoli w chwili próby. Nie miałem świadomości, jak ważne są cnoty czasu powszedniego. Dopiero jako dorosły przekonałem się, że nasza przyszłość społeczna zależy od syntezy cnót nadzwyczajnych, ujawniających się w momencie prób, i zwyczajnych, praktykowanych na co dzień. Byłem wychowany w kulcie II Rzeczpospolitej i tradycji AK-owskiej. Nie mogę wymienić jednego bohatera, ale całe pokolenie opisane w książce „Kamienie na szaniec”. Moja babcia Mieczysława, która przeżyła powstanie warszawskie, opowiadała mi o ludziach tamtych czasów. Do dziś w rodzinie kultywujemy pamięć o dziadku Kazimierzu, który był aktywny w życiu publicznym w okresie II Rzeczpospolitej, potem zginął w Auschwitz. Jak mówi stara łacińska maksyma, „nie szkoła, ale przykład przyciąga.” Dlatego byłem też pod wielkim wrażeniem niektórych nauczycieli w szkole średniej. Dawali przykład rzetelności i solidności na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, w czasach gdy etos pracy był mocno nadwerężony. Taka była niedawno zmarła pani prof. Krystyna Białogońska. Uczyła mnie fizyki, łączyła patriotyzm z solidnością dnia codziennego.
Jaką cnotę Pan w sobie pielęgnuje?
– Staram się być wytrwały, bo to daje niezależność i podmiotowość. Pozwala na sensowne zaplanowanie pracy w czasach, kiedy nie odnosi się szybkich sukcesów, na wolność od emocji, zarówno przykrych, jak i przyjemnych. To cnota, która „ciągnie” za sobą inne.
Obrazy, utwory literackie pomagają w kształtowaniu cnót, ale ich twórcy mają często niecnotliwe życie.
– Jan Paweł II w „Liście do artystów” stwierdził, że czasy silnej kultury chrześcijańskiej odeszły do historii. Ale w tym liście Papież pisze też, że artysta, nawet bardzo daleki od Kościoła, jeśli autentycznie poszukuje prawdy, to zwraca uwagę na sacrum.
Miał więc rację Miłosz, że jeden dobry wiersz może odkupić kilka złych uczynków.
– Ocena życia twórcy nie należy do ministra kultury. Wszystko okaże się na Sądzie Ostatecznym.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Rozmowa Barbary Gruszki-Zych z Kazimierzem Michałem Ujazdowskim