Pięćdziesiąt lat ponawiamy śluby jasnogórskie. Obiecujemy, że będziemy wierni, uczciwi, że zrobimy to i tamto. A z owym zerwiemy. Wychodzi jak przy ślubach małżeńskich.
Parafialna impreza. Wstaje jakaś kobieta: – A ksiądz nam obiecał, że zabierze nas do Ziemi Świętej! – woła w kierunku proboszcza. Duchowny podnosi się z ociąganiem. – To prawda – mówi. – Bo inny by nawet nie obiecał. Coś w tym jest. „Obiecać nie grzech” – mówią niektórzy. Wielu uważa, że i skłamać nie grzech. Ile znaczy ludzkie słowo, mieliśmy okazję zobaczyć w telewizji.
„Przysięgam” – mówili na oczach całej Polski świadkowie wezwani przed oblicze komisji śledczej. Oświadczali, że będą mówić prawdę. A potem każdy telewidz widział, jak prawda jednego świadka kłóci się z prawdą innego. Kolejną lekcję szacunku dla słowa odebraliśmy, obserwując proces lustracyjny Zyty Gilowskiej. Byli esbecy wzajemnie podważali swoje zeznania, lecz przy składaniu przysięgi żadnemu głos nie zadrżał. – Honor nie ma dziś żadnego znaczenia w postępowaniu sądowym – mówi Barbara Wajerowska-Oniszczuk, sędzia Sądu Rejonowego w Żorach. Wysłuchiwanie kłamstw pod przysięgą to dla niej codzienność. Ludzie bezczelnie łżą, nieraz umawiają się przed salą sądową co do treści zeznań. Sędzia twierdzi, że to zjawisko się nasila. – Coraz częściej wszczyna się procesy o składanie fałszywych zeznań. I kończą się wyrokami skazującymi – zauważa.
Nie jedź, mamo, na przysięgę
Nie jest prawdą, że ludzie nie życzą sobie dotrzymywania słowa. Życzą sobie, ale zazwyczaj od innych i rozliczają ich z tego drobiazgowo. Przykładem może być powracająca po raz kolejny sprawa pułkownika Kuklińskiego. Jedni mówią, że to bohater, bo uświadomił światu zamiary komunistów, wielu jednak uważa inaczej. Zarzucają mu, że zdrajca, bo złamał przysięgę. Przysięgał przecież „strzec niezłomnie wolności, niepodległości i granic Polski Ludowej przed zakusami imperializmu” i obiecywał „stać nieugięcie na straży pokoju w jednym szeregu z Armią Radziecką”.
Takie słowa wypowiadało też wielu spośród tych, którzy Kuklińskiemu zarzucają zdradę. I – jak widać – nie dotrzymali słowa. Nie ustrzegli socjalistycznej ojczyzny i nie obronili sojuszu ze Związkiem Radzieckim. – Ale nie było innego wyjścia – mówią dzisiejsi weterani zimnej wojny z imperializmem. – Przysięgę trzeba było złożyć i już. Nikt nie pytał, czy chcesz – tłumaczą. Istotnie, w czasach socjalistycznego zastraszenia wydawało się to rzeczą całkowicie oczywistą. Stanisław, 46-letni nauczyciel z Rybnika, był w podchorążówce pod koniec PRL-u. – Niee, co to tam za przysięga. Wstyd po prostu. Nie otwierałem ust. I nawet nikogo nie zaprosiłem – uśmiecha się krzywo. Przyznaje jednak, że słyszał o takich, którzy sprzeciwili się przymusowi kłamania.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Franciszek Kucharczak