Krzyżowcy, przybywając do Ziemi Świętej w Libanie, w morzu muzułmanów mogli znaleźć trochę oparcia w miejscowej ludności.
Zwłaszcza zachodnie stoki równoległych do wybrzeża Morza Śródziemnego ośnieżonych gór Liban (od aramejskiego laban – biały) były gęsto zaludnione przez chrześcijan czczących św. Marona – eremitę i kapłana z V wieku. Tu, wśród kurczących się lasów cedrowych, przetrwał Kościół maronicki, który witając krzyżowców, przyjął zwierzchnictwo Rzymu. Tyle że krzyżowcy potem musieli odejść, a maronici zostali. I jak wszystkie społeczności w Libanie po dziś dzień muszą zmagać się z losem małej grupy szukającej poparcia za granicą, by przetrwać.
Po I wojnie światowej, gdy rozpadło się Imperium Osmańskie, tereny historycznej Syrii przejęła Francja. Metodą „dziel i rządź” wykroiła w 1920 roku terytorium Libanu tak, by zapewnić w nim chrześcijanom większość. Ale i Francuzi w 1943 roku odeszli stąd, a chrześcijanie zostali. Tymczasem trwająca od końca XIX w. masowa emigracja maronitów i większa dzietność rodzin muzułmańskich sprawiły, iż proporcje się stopniowo zmieniały. I choć konstytucja libańska przewiduje, iż prezydentem kraju musi być maronita, to wpływy chrześcijan stopniowo maleją.
Dramatycznym punktem zwrotnym była wojna domowa, która w latach 1975–91 wykrwawiła niemiłosiernie kraj cedrów. Maronicki prezydent najpierw poprosił wojska sąsiedniej Syrii, by chroniły chrześcijan przed bojówkami palestyńskimi i ich sunnickimi sojusznikami. Potem, w 1982 roku, chrześcijańskie Falangi wsparły inwazję Izraela, który przystąpił do odwetu na Palestyńczykach Arafata, atakujących przez granicę osiedla żydowskie w Galilei. We wrześniu 1982 roku wojska izraelskie oblegające Bejrut przepuściły bojówkarzy Falang, którzy wkroczyli do nieuzbrojonych obozów palestyńskich Sabra i Szatila na południu stolicy i wymordowały około tysiąca ludzi. Ostatecznie kres wojnie przyniosły zabiegi dyplomatyczne Arabii Saudyjskiej, która doprowadzając do umów pokojowych w mieście Ta’if, postarała się o większy udział muzułmanów we władzach kraju.
Arabia Saudyjska popierała przede wszystkim sunnitów, takich jak rodzina al-Hariri z nadmorskiego miasta Sajda (biblijny Sydon). Dwukrotnie premierem zostawał więc jeden z najbogatszych ludzi świata: Rafik al-Hariri, który w Arabii Saudyjskiej zrobił oszałamiającą karierę w biznesie budowlanym, bankowości, nieruchomościach i telekomunikacji. Bejrut zawdzięcza mu podniesienie z gruzów wojny domowej, a kraj stabilizację i przyciągnięcie zachodniego kapitału. Jednak gdy Rafik al-Hariri próbował pozbyć się trwającej od 1976 roku zależności od Syrii i jej garnizonów w Libanie, wybuch około tony trotylu w dniu św. Walentego rok temu pozbawił go życia.
Eksplozja, która zabiła al-Haririego połączyła z kolei wielu Libańczyków w eksplozji niepodległościowego entuzjazmu, który okrzyknięto „cedrową rewolucją”. Chrześcijanie, sunnici i druzowie (synkretyczne wyznanie wyrosłe z islamu, któremu jednak sami muzułmanie odmawiają związków z wiarą Mahometa) zjednoczyli się w żądaniu powrotu syryjskich wojsk do domu. Pod naciskiem międzynarodowym Syria ugięła się, ale pozostawiła po sobie rozwinięte siatki szpiegowskie i licznych sojuszników. Najpotężniejszym z nich jest szyicki Hezbollah – Partia Boga, której podstawowym sponsorem jest – obok Damaszku – matecznik szyickiej rewolucji islamskiej: Teheran.
Zamieszkujący trzy odrębne rejony Libanu (południe przy granicy z Izraelem, południowy Bejrut i rejon miasta Baalbek w dolinie Bekaa) szyici mają być za co wdzięczni Iranowi. Ajatollahowie nie tylko uzbroili ich bojowników, ale też pomogli zbudować sieć szpitali, szkół i ośrodków pomocy charytatywnej. Szyici u narodzin niepodległego Libanu byli najbardziej marginalizowaną częścią jego ludności. Gwałtowny wzrost ich liczebności i zasługi w walce z izraelskim okupantem szalenie podniosły ich status. Niestety, Hezbollah stał się państwem w państwie. To grono skądinąd naprawdę wierzących ludzi, którzy są przekonani, iż – oprócz Teheranu i Damaszku – sam Bóg prowadzi ich do walki z Izraelem. I nieważne, że ściągają w ten sposób odwet izraelski na głowy wszystkich mieszkańców Libanu. Izrael obecnie daje do zrozumienia, że najbardziej byłoby mu na rękę, gdyby mieszkańcy Libanu sami wystąpili przeciwko Hezbollahowi. Ale to oznacza piekło wojny domowej.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Stanisław Guliński