Blisko dwa lata temu z przyjacielem z lat studenckich postanowiliśmy dołączyć do nowej fali emigracji. Kierunek: Wyspy Brytyjskie. Prawie rok po studiach byłem już trochę zmęczony kilometrami przemierzonymi za stałą pracą oraz wysyłaniem dziesiątków listów motywacyjnych i CV – bez odpowiedzi. Dorabiałem jako dziennikarz i wykładowca.
Przez ponad półtora roku pobytu w Zjednoczonym Królestwie wykonywałem najróżniejsze prace: sprzątanie pokoi, nocne zmiany w ochronie i obsługa imprez towarzyskich był wreszcie świat dyplomacji i promocji polskiej kultury w Londynie. Nie żałuję żadnego z tych etapów. Nie dlatego, że każde z tych zajęć dawało mi jednakowe poczucie spełnienia, ale ze względu na ludzi, z którymi przez to wszystko przechodziłem.
Od początku traktowałem ten wyjazd jako etap przejściowy, wymuszony po części okolicznościami.
Jednocześnie nadszedł moment, po przyjeździe z jednego z urlopów w kraju, że zacząłem czuć się tam „u siebie”. Przyzwyczajenie, pewne bezpieczeństwo finansowe, ale przede wszystkim wiele wartościowych osób – to wszystko sprawiło, że przewijała się myśl, by zostać dłużej. Kiedy wreszcie otrzymałem szansę na dobrą pracę w Polsce – starałem się pogodzić radość z powrotu z tęsknotą za światem, w którym spędziłem trochę czasu.
W kraju padło już wiele słów o „nowej emigracji”, powstają kolejne raporty, socjologowie tworzą prognozy, komentatorzy próbują wyciągać wnioski. Chcę wierzyć, że nie jesteśmy skazani na tendencję, którą dobitnie wyraził jeden z internautów: „ostatnia osoba, wyjeżdżająca z Polski, niech zgasi światło”. Jednocześnie rozumiem wszystkich, którzy decydują się na wyjazd. Dla części bohaterów mojego reportażu, ale i dla innych znanych i bliskich mi osób, podjęcie pracy za granicą było powrotem do życia – zupełnie dosłownie.
Zdobyte doświadczenie, odkryte miejsca, spotkania z innością, mała parafia w Sudbury, piękni ludzie, wymienione adresy – to już zostaje, nieprzeliczalne na żadne funty.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Jacek Dziedzina