Europa ma nie tyle problem z islamem, ile z samą sobą. I to o niego chodzi w konflikcie o karykatury Mahometa, opublikowane przez jedną z duńskich gazet i przedrukowane przez norweskie, francuskie czy również polskie tytuły.
Na ulice europejskich i arabskich miast wyległy tysiące muzułmanów. Palili duńskie i norweskie flagi, obrzucali koktajlami Mołotowa ambasady, a niekiedy napadali na chrześcijańskie kościoły i domy, by w ten sposób zemścić się za opublikowanie przez europejskie media bluźnierczych, według nich, rysunków. Te obrazki spowodowały, że zrozumiała niechęć wobec tego rodzaju zachowań, niemieszczących się w kanonie demokratycznych państw zachodnich, sprawiła, że umknęła istota sporu. A jest nią nie tyle spór między Zachodem a islamem, ile spór wewnątrz samej cywilizacji zachodniej: między religią a radykalną laicyzacją.
Wojna religijna
Komiksowe obrazki opublikowane przez duńską gazetę nie były szczególnie śmieszne, a jedynym celem ich opublikowania było obrażenie religijnych muzułmanów i pokazanie im, gdzie jest ich miejsce w – przynajmniej w deklaracjach – otwartej i tolerancyjnej cywilizacji zachodniej. Wszystko oczywiście pod szyldem obrony fundamentalnego w Europie „prawa do bluźnierstwa”, wolności ekspresji artystycznej i słowa.
Tyle że, choć wartości te są rzeczywiście istotne, to jednak, przesadnie mocno akcentowane, mogą przekształcić się w antywartości, które zamiast służyć ludziom, będą im szkodzić. Bo czy wolność słowa powinna oznaczać prawo do wyśmiewania religii? Czy wolność ekspresji artystycznej oznacza prawo do pokazywania, że Jezus był gejem, a może biseksualistą, który żył w wolnym związku z Martą, Marią i Łazarzem?
Bo nie ma się co oszukiwać, że ataki na religię dotyczą tylko muzułmanów. Kilka miesięcy temu równie mocno, tyle że w Wielkiej Brytanii, zaatakowano uczucia religijne sikhów. I podobnie jak teraz wyznawcy islamu, także oni wyszli na ulice i obrzucali kamieniami teatr, w którym wystawiana była sztuka przedstawiająca najświętsze dla wyznawców tej religii sanktuarium jako miejsce nierządu i mordów. W Izraelu, który – choć leży już na terenie Azji – jest pod wieloma względami państwem europejskim, ultraortodoksyjni Żydzi także określani są mianem karaluchów, a filmy wyśmiewające ich i lżące najistotniejsze dla nich wartości zdobywają nagrody i uznawane są za istotne dla budowania otwartości. I także tam chasydzi wychodzą na ulice, broniąc swoich praw.
Jedyną grupą, która pogodziła się z faktem, że najistotniejsze dla nich wartości są wyśmiewane, w wielu krajach europejskich są chrześcijanie. Gdy w Wielkiej Brytanii grupa studentów z Uniwersytetu św. Andrzeja wystawiła sztukę „Corpus Christi”, która przekonuje, że Jezus został uwiedziony przez Judasza, a potem ukrzyżowany jako „król gejów”, nie zaprotestował przeciwko niej żaden Kościół chrześcijański. W obronę czci Jezusa Chrystusa zaangażował się natomiast szejk Omar Bakri Muhammad z Londynu, który ogłosił fatwę, wzywającą do potępienia autora sztuki, Amerykanina Terrenca McNally’ego. Duchowny islamski skrytykował także Kościół anglikański za to, że „publicznie nie stanął w obronie dobrego imienia Jezusa”.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Tomasz P. Terlikowski, publicysta, dziennikarz Redakcji Programów Katolickich TVP