Rząd chce wprowadzić ustawowy zakaz bicia dzieci. Projekt przygotowany przez urząd ds. równego statusu kobiet i mężczyzn miał być w założeniu kijem włożonym w mrowisko.
Rząd chce wprowadzić ustawowy zakaz bicia dzieci. Projekt przygotowany przez urząd ds. równego statusu kobiet i mężczyzn miał być w założeniu kijem włożonym w mrowisko. Tak naprawdę nie chodzi bowiemo ochronę dzieci, ale o to, by sprawdzić, jak daleko państwo może wkraczać na teren zastrzeżony dla rodziny przez tradycjęi konstytucję.
Gdy dwóch mówi to samo, to wcale nie oznacza, że obaj to samo mają na myśli. Termin „bicie dzieci” jest niezwykle pojemny. W ferworze pedagogicznych i politycznych polemik mieszczą się w nim zarówno klapsy, jak i pręgi.
W zależności od intencji polemisty „biciem” może okazać się niewinne „danie po łapach” za podłożenie nogi braciszkowi lub okrutne pastwienie się nad bezbronnym dzieciakiem. Trudno w tej sytuacji o sensowną debatę. Przekonał się o tym Stanisław Sławiński, autor głośnej przed kilku laty książki „Wychowanie do posłuszeństwa”. Okazało się wówczas, że propagowanie tak „niepoprawnego politycznie” słowa jak posłuszeństwo już wystarczy, by podpaść recenzentom.
Na nic zdało się tłumaczenie, że jest zasadnicza różnica między posłuszeństwem wynikającym wprost z poszanowania autorytetu i uległością, płynącą ze strachu przed karą. Kamieniem obrazy była też spora lista przykładów niezwykle subtelnych i zgoła „nie cielesnych” kar, czyniących dużo poważniejsze spustoszenia w dziecięcej psychice niż symboliczne klapsy. – Książka wywołała szczere i spontaniczne poczucie zgorszenia u wielu publicystów, zwłaszcza tych, którzy jej nie czytali – wspomina dr Sławiński. – Dlatego dziś nie będę w ogóle wypowiadał się na temat ustawowego zakazu bicia dzieci – dodaje.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Piotr Legutko