Moralność i dobroczynność W średniowiecznych miastach z pomocy charytatywnej korzystała jedna trzecia ludności. Na wsiach klasztory przeznaczały jedną czwartą dochodów na pomoc ubogim.
Cokolwiek uczyniliście bratu memu najmniejszemu, Mnieście uczynili – te słowa Chrystusa ludzie średniowiecza brali sobie głęboko do serca. W żadnej innej epoce dobroczynność nie była tak bardzo rozwinięta, jak właśnie w wiekach średnich.
Droga do nieba
Dla nas dziś ubóstwo to problem, który chcemy zlikwidować. Człowiek średniowiecza myślał inaczej. Ubodzy pełnili w jego świecie ważną rolę i byli szanowani. Chrystus był wszak ubogi. Tysiąc lat temu ludzie obawiali się, że gromadząc dobra materialne, oddalają się od nieba. Swoje lęki łagodzili, dając bardzo duże jałmużny. W ten sposób chcieli też odkupić swoje grzechy.
Dotacje dla klasztorów były bardzo duże między innymi właśnie dlatego, że klasztory prowadziły działalność dobroczynną na wielką skalę. Już na początku średniowiecza, w najtrudniejszych pod względem poziomu życia czasach, przy klasztorach istniały tzw. matrykuły, spisy biedaków, którym klasztory pomagały stale. Oprócz tego mnisi codziennie rozdawali żywność wszystkim, którzy się zgłosili. Klasztory benedyktyńskie po tzw. reformie Cluny przeznaczały na rozdawanie żywności jedną czwartą swych dochodów.
Szpitale, przytułki, sierocińce
W każdym, nawet małym średniowiecznym mieście istniał szpital, w większych miastach było ich nawet kilka. Szpital był instytucją całkowicie bezpłatną, utrzymywaną przez Kościół, dzięki hojności całego społeczeństwa. Szpital średniowieczny był połączeniem szpitala, przytułku i hospicjum. Panowała w nim czystość, a wyżywienie było dobre. Zakonnice i zakonnicy opiekowali się chorymi. Śladem tej tradycji jest to, że do pielęgniarki zwracamy się dziś „siostro”. Prof. Bronisław Geremek obliczył, że pod koniec średniowiecza w Paryżu jedna trzecia mieszkańców korzystała z pomocy charytatywnej. To było kilkadziesiąt tysięcy ludzi! W wielu miastach istniały jadłodajnie.
Sierotami opiekowały się osobne instytucje. Koszt wychowania dzieci porzuconych przez rodziców brali na siebie proboszczowie poszczególnych parafii. W paryskiej katedrze Notre-Dame stało łóżko, zachęcające do pozostawienia na nim niechcianego dziecka.
Los trędowatych
Wciąż pokutuje opinia, że trędowaci w średniowieczu byli wyrzucani z miast i pozostawieni swemu losowi. Rzeczywiście, nie pozwalano im mieszkać w mieście ani przebywać w dużych skupiskach ludzi. Musieli nosić specjalne stroje, rękawiczki i kołatkami ostrzegać o swej obecności. Chodziło jednak tylko o ograniczenie rozprzestrzeniania się choroby. Chorych darzono szacunkiem i starano się im ulżyć w ich cierpieniach.
Leprozoria, czyli osiedla trędowatych, budowano tylko 200–300 metrów od miast. Odprowadzenie trędowatego do leprozorium poprzedzone było uroczystą Mszą. W leprozoriach warunki było dobre, chory mógł zabrać tam ze sobą swój dobytek. Przy leprozoriach budowano kaplice i przydzielano kapelana. Ochotnicy otaczali chorych opieką. Leprozoria były stale dofinansowane przez Kościół i władze miejskie.
Wracamy do średniowiecza - L. Śliwa