Amerykańskie? Skomercjalizowane? Świętować, czy nie?
Dawno, dawno temu, w zamierzchłych czasach, gdy o walentynkach się nie słyszało, młodzieńczą miłość wyznawano na sposoby różne. Kredą na murze (nieekologicznie), nożykiem na drzewie, ukradkiem w parku, itd., itp. Jakieś dwadzieścia lat temu przyszło nowe. Walentynkowe. Zwykły dzień 14 lutego z roku na rok stawał się TYM dniem. W czerwono-serduszkowej stylistyce, pełnej młodzieńczych nadziei i młodzieńczej twórczości liryczno-miłosnej… I któż (z pokolenia 30-latków) nie pamięta dreszczyku emocji, gdy w ostatnich klasach podstawówki dotarła do szkół nowo-zakochana obrzędowość: Poczta Walentynkowa. Do skleconej na ZPT-ach skrzynki (dyskretnie!) wrzucało się własnoręcznie wysmarowane serduszka. I z niepokojem czekało na reakcję adresata.
A potem, gdy „listonosz” dostarczał walentynkę od „tajemniczego nieznajomego”, robiło się znudzoną minę pt. „nie zależy mi”. I po niedbałym otwarciu karteczki kwitowało się stwierdzeniem: „ale plama”. Dyskretnie tylko sprawdzając, czy ktoś aby nie dostał więcej. A te walentynkowe treści… Stylistyka „lowe krowe kocham byka” mieszała się z patetycznym wieszcza wieszczeniem: „Czy to jest przyjaźń, czy to jest kochanie”… A bezcenne pierwsze zauroczenia mieszały się z równie bezcennym pierwszym krytycznym parsknięciem. Bo cóż innego zrobić, gdy zadurzony kolega, pisząc drżącą ręką miłosne wyznanie, robi w trzech słowach cztery błędy ortograficzne? „Że słowo kocham to się pisze przez ch” – żeby zacytować pana Młynarskiego.
I ta pamiętna krytyka dorosłych (i chyba nieco sfrustrowanych), że to zachodni wymysł, że się „nie przyjmie”. Pomijając, że smarkacze to powinni nauką się zajmować, a nie głupotami…
Że amerykańskie – prawda częściowa. Genealogia tzw. Święta Zakochanych według Brytyjczyków jest brytyjska, według Amerykanów – amerykańska. Tymczasem wielu badaczy twierdzi, że zwyczaje walentynkowe pochodzą ze… starożytnego Rzymu, w którym to, właśnie w połowie lutego, czczono Junonę – boginię kobiet i małżeństwa oraz Pana – bóstewko przyrody. Pewne jest natomiast, że europejska wersja tzw. Święta Miłości, ze św. Walentym na czele (patronem epileptyków i chorych psychicznie, co się ponoć ze stanem zakochania nieodzownie łączy), przywędrowała do nas z Europy Zachodniej. Rozwijała się tam od średniowiecza.
Dlaczego Święto Zakochanych dotarło do nas tak późno, czyli dopiero na początku lat 90.? W PRL-u
żelazna kurtyna chroniła nas przed „zachodnim zepsuciem” bardzo konsekwentnie. W zamian oferując czerwcowe wianki, które na nutę systemowych wykonawców, zakochanych systematycznie, wysyłały na „dechy” (tłumaczenie dla bardzo młodych i niewtajemniczonych: dechy czyt. tańce). A wcześniej? Przed wojną i drzewiej? Też świętowano tzw. noc Kupały, czyli wianki, czyli sobótkę. Lud prosty (i nie tylko) w czas przesilenia słońca spontanicznie oddawał się zabawie. Ale jak wieść gminna niesie, nie były to li tylko zabawy skromne i dziewicze. Rozbrajające są więc porady starszawych mędrców, które młodym ludziom, w ramach powrotu do źródeł i wyparcia „amerykańskiego zepsucia”, zamiast brzydkich walentynek, przyzwoitą sobótkę polecają.
A jak zmieniły się walentynki made in Poland w ciągu ostatnich lat? Polskie walentynki stały się… pełnoletnie. I to w dosłownym tego słowa znaczeniu. Wystarczy choćby wklikać w wyszukiwarkę hasło „prezenty na walentynki”, żeby się przekonać. Mocno „dorosłe” prezenty można też kupić w sklepach z gadżetami, kwiaciarniach. O sex shopach nie mówiąc. Jest popyt, jest podaż. A o plastikowo-różowodość obleśnych gustach nawet nie wypada dyskutować. Jest antidotum na rozbieraną walentynkową komercję? Pokaże to z pewnością 20 kolejnych walentynkowych lat, a przede wszystkim… nasze wybory i zakochane poczynania. A zakochanym (nie tylko trzydziestolatkom), tuż przed 14 lutego, pozostaje sentymentalnym i częstochowsko-młodzieńczym rymem pożyczyć: „W tym wielkim dniu świętego Walentego życzę Ci wszystkiego najlepszego. Niech na Twej buzi uśmiech zagości, bo nie ma nic piękniejszego od miłości”.
P.S. Wielokrotnie pytano mnie, czy obchodzę Święto Zakochanych. Oficjalnie odpowiadam: nie. Mam wtedy urodziny.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Agata Puścikowska