Sto tysięcy pszczół i dwa ule dostał w prezencie 75-letni Stanisław Skiba, któremu powódź zabiła własne pszczoły. Po tekście w „Gościu” pomogli mu inni pszczelarze.
Śmierć pszczół w majowej powodzi załamała pana Stanisława z Budzisk koło Połańca w Świętokrzyskiem. Jest po ciężkiej operacji, a pszczoły sprawiały, że chciało mu się żyć. – Mąż tak się cieszył, że rzepaku jest dużo, że będzie z niego miód – mówi jego żona Genowefa. Tymczasem w maju pękł wał na pobliskim kanale, prowadzącym wodę do Wisły. Powódź zatopiła 8 uli pana Stanisława, stojących w ogrodzie. Po ustąpieniu wody stary pszczelarz wydeptał do uli ścieżkę, tak często do nich przychodził, choć wszystkie były już puste.
Zatopione ule
O jego historii przeczytał w „Gościu” pszczelarz Alfons Radwański z Brzozowic-Kamienia (to dzielnica Piekar Śląskich). „Ojciec i matka dawno temu dali mi pszczoły. (...) Biedne pszczoły. Myślałem, że w tym roku nie będą latały głodne” – przeczytał. I dalej: „W szpitalu w mieście byłem i chemia mi włosów nie zabrała. Chorobę zmogłem, bo miód przez całe życie piłem. Miód płynie w moich żyłach. Ciekawe, gdzie się dziś kupuje ule? Muszę mieć ule”. Kiedy pan Alfons skończył czytać, wiedział, że podzieli się z panem Stanisławem ulami, które sam zrobił. Pszczelarz pszczelarza zrozumie.
Na ten sam pomysł wpadło równocześnie dwóch innych pszczelarzy z innych rejonów Polski. „Gość” użyczył redakcyjnej bagażówki. Pan Alfons mieszka najbliżej redakcji, więc to z jego pszczołami ruszyliśmy do Stanisława Skiby pod Tarnobrzeg. Pszczelarze okazali serce swojemu koledze dzięki artykułowi „Ciasta bym upiekła” z nr. 22. „Gościa”. Materiał ten przygotowali Marcin Wójcik, szef oddziału „Gościa” z Łowicza, i Jakub Szymczuk, nasz fotoreporter z Warszawy. W woderach na nogach obeszli świętokrzyskie wsie, z których dopiero schodziła woda. Marcin pięknie to opisał, a Kuba zrobił chwytające za serce zdjęcia. Na jednym widać przybitego pana Stanisława na tle przewróconych uli.
Karolinki w Kieleckiem
Emerytowany górnik Alfons Radwański przed świtem zamknął wylotki w dwóch ulach, żeby pszczoły nie poleciały „na szychta” na kwiaty w Piekarach. O 6 rano co najmniej 100 tys. pszczół (po 50 tys. w każdym ulu) trafiło do redakcyjnej bagażówki. Ruszamy drogą na Sandomierz. Pół wieku temu to z Kieleckiego przyjeżdżało na Śląsk najwięcej „werbusów”, czyli młodych mężczyzn zwerbowanych do pracy w kopalniach. Teraz pszczoły hanyski pokonują odwrotną drogę do pracy w Świętokrzyskiem. – Dołech im młode matki, śląskie „Karolinki”, to taka nowa linia pociągnięta od rasy beskidzkiej. Są nierojliwe, łagodne i miodne.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Przemysław Kucharczak